wtorek, 14 października 2014

PRZEMIANA!

Rozdział XVII
            Jęknęłam.
            Czułam jak metalowe ostrze noża przecina me skronie powodując nieprzyjemny, zimny dreszcz. Czarne kropki natychmiast zaczęły wpływać do mojego mózgu. Owe figury wypełniały coraz większą część mych myśli, zamieniając się w dobrze już mi znane atramentowe plamy. Torturowały mnie, przedzierając się swoimi pazurami po bezkresnym oceanie mych słabości.
            jęknęłam.
            Przechodziły zimnymi stopami po całym ciele pokonując tysiące milimetrów. Wyczuwałam je, a czubek nosa oraz płaszczyzna ust, cała mrowiła.
            Co się dzieje? Trzęsłam się. Było mi lodowato zimno. Nagle czarna plama przybrała kształt człowieka. Z oczu biła mu złość, nozdrza miał nienaturalnie rozszerzone, a ręce przekuwało milion metalowych igieł, które kierował ku mnie.
           
-Nigdy go nie wzywaj, szmato! Mówię ci to pierwszy i ostatni raz. - warknął potwór – A teraz masz za swoje! - Jego ręce niebezpiecznie były blisko mych oczu. Czułam, że je otwiera. Robił to powoli, bo wiedział, że powoduje mi koszmarny ból. Potem zamachnął się i wbił tysiące igieł prosto w me ślepia.

~ *  *  * ~
            Widzę Kaspiana. Biega na zaśnieżonej łące, w małej rączce ściska zieloną chustę, jego różowa  buzia uśmiecha się. Widzę  jak czarne loczki podskakują w rytmie biegu, a cały krajobraz rozświetlają wielkie, brązowe oczka. Biegnie w moją stronę. Chcę zrobić to samo. Nie mogę. Jestem przykuta do ziemi. Krzyczę. Moje wargi nie poruszają się. Nie mogę wydobyć głosu. Ogarnia mnie panika. Szarpię się sama ze sobą. To walka mojego ciała z umysłem. Chłopczyk staje tuż przede mną. Robi się smutny. Zaczyna płakać. Płacze w zieloną chustkę. Na chwilę podnosi wzrok i wbija we mnie czerwone od płaczu oczy. Ponownie zanosi się szlochem.
            -Mam-ma…mama – słyszę pomiędzy płaczem sylaby. Chcę płakać. Nie mogę. Drżę. - m-mama… czemu odchodzisz? – zapytał z goryczą w głosie. Ktoś go wziął na ręce Chciał go uspokoić. Pięciolatek wrzasnął i zaczął się wyrywać. Krzyknął histerycznie. Wołał mnie.
            -Ciii… Nie płacz, nie płacz… - powtarzał kojąco chłopak. Rozpoznałam go. Waron.
            -Tatusiu tam jest mama! O tam! Spójrz! – wskazał na mnie.
            -Ale tam nikogo nie ma, Pianku… - wolno przeczesywał jego loki.
            -O! Tam jest! – nie poddawał się. Chciał mówić dalej, ale usłyszałam tylko szept, co mnie ogromnie zaniepokoiło – Śpi!
~ * * * ~
        Powrót był bolesny. Upadłam z trzaskiem na kamienną podłogę. Znowu zatraciłam się w bezdennej ciemności, ale było inaczej. Tak jakby wszystkie udręki, cały niepokój i przenikliwy dreszcz zniknęły. Cisza przedśmiertna…
            Poczułam coś. Ktoś dotknął moją rękę. Oblała mnie fala gorąca, która eksplodowała w każdym zakamarku mojego ciała, powodując przyjemny, kojący dreszcz. Czułam! Każdy dotyk był elektryzujący. Nie mogłam się opanować i z całą siłą podniosłam palec. Ktoś wziął moją dłoń do rąk, niczym jakieś bóstwo, z największą delikatnością podniósł i schował ją w swojej. Usłyszałam płacz. Powoli otworzyłam oczy. Przyszło mi to z łatwością. Zobaczyłam kamienny sufit i ściany pokryte kunsztowną boazerią. Nade mną stały dwie osoby. Jedną był mężczyzna, drugą dziewczyna w dość nietypowej fryzurze. Różowowłosa kobieta trzymała moją rękę i wpatrywała się w jakiś nieodgadniony punkt, a facet był odwrócony tyłem i szlochał jak mój syn.
            -Al-licja już się nie obudzi? Czy taki miał być jej koniec? Umrzeć? – powiedział z takim smutkiem, że na chwilę zakręciła się mi łza w oku. Ten głos… Słyszała go! Był w jej śnie. Powiedziała mu, że ma się pospieszyć, bo umrze.
            -Daj spokój Supermanie. Końcem życia jest śmierć. Zawsze tak było. Od tysiąc tysięcy lat. Zachorowała na bardzo poważną chorobę i niestety kaput…. – chciałam krzyknąć „halo!? Ja tu jestem! Żyję!” Lecz wydałam z siebie tylko westchnięcie. Oboje spojrzeli na mnie jak na ducha. Na ich twarzach malowało się zaskoczenie. Wyglądali uroczo. Uśmiechnęłam się do siebie.
            „Widzicie? Żyję!!!” – zamiast tego powiedzieć ponownie westchnęłam. Edward uśmiechnął się szeroko. No właśnie! Edward! Mój najlepszy przyjaciel! Nie mogę uwierzyć, że mnie znalazł.
            - Alicjo!? Ty żyjesz! - wykrzyknął Edward - Cleo, widzisz to? Ona żyje! To cud! Musimy się stąd wydostać jak najszybciej, bo jeszcze jej się pogorszy! Tylko jak? Może uda nam się wykopać tunel, czy może...

            -Mam lepszy plan, ha ha ha! –przerwała mu i zaśmiała się jak jakaś potężna czarodziejka – Potrzebna nam Iskra! - Cleo Redmoon zaczęła wyklaskiwać jakiś szalony rytm i wirować po całym pomieszczeniu, wytwarzając krwistoczerwoną aurę. Patrzyłam na nią z wielkim podziwem, aczkolwiek nie z zaskoczeniem, ponieważ nic już nie mogło mnie zaskoczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz