piątek, 27 czerwca 2014

Co dalej.... :P


Rozdział VII
Łucja
Zjadła ostatni kęs wegetariańskiej pizzy i połknęła tabletkę na chorobę lokomocyjną. Była okropnie zdenerwowana i nie wiedziała jak sobie z tym poradzić. Robiła to wszystko dla siostry! Dla tej, która ją ciągle wspierała i pomagała, i pocieszała. Ale po co? Żeby umrzeć! Fakt, nie miała nic do stracenia. Nie była nikim sławnym, ani bogatym. Żyła tylko dorabiając sobie w żałosnym serialu, gdzie dostała mało atrakcyjną rolę. Może poniekąd lubiła tę pracę… Codziennie wspaniale się bawiła, ustawiając się do zdjęć, rozmawiając z fantastycznymi, sławnymi i bardzo ciekawymi osobami lub recytując po sto razy (a może i więcej) krótki fragment tekstu. Żałowała jedynie tego, że nie była bohaterką, tylko jakąś tam pomniejszą osobą. Tak czy inaczej, kochała swoją pracę i zamierzała jeszcze do niej powrócić.
Łucja stanęła w przedpokoju przed lustrem.
-Ależ się wystroiłaś, ho ho ho! – powiedział głos należący do Roberta. Nie powiedziałaby, że się wystroiła, może jedynie o siebie zadbała. Jej średniej długości, brązowe, falowane włosy niezdarnie układały się na jej ramionach. Oczy podkreśliła tuszem do rzęs, a usta różowym błyszczykiem. Założyła też czarny sweterek w skandynawskie wzory i beżowe spodnie, co bardzo ładnie ze sobą kontrastowało.
- TY już jesteś? – warknęła. – Tylko psujesz mi nastrój!
- Chciałem ci powiedzieć, że czeka na ciebie taksówka, która zawiezie cię do Tanglanu. Obiecane przeze mnie rzeczy są już tam spakowane. W Tanglanie będę na ciebie czekał.
- Znalazł się opiekuńczy! Phi!  - prychnęła Łucja.
- Nie robię to ze względu na ciebie, ale ze względu na moją córkę… Dowiedziałem się, że wybiera się tam gdzie ty, ale w zupełnie innej sprawie. – Łucja nadstawiła uszu. – Jedzie poślubić Cienia!
- O! A to ciekawa dziewczyna! Wybiera się prosto w  ręce wroga. Robercie, nic na to nie poradzisz. Tak mi przykro, uwierz. – uśmiechnęła się złośliwie.
- Czy ty za grosz nie masz serca? Takiego jak każdy inny człowiek? Nie możesz choć raz okazać współczucia, czy jakiejkolwiek oznaki empatii?...
- Nie! Co panu odbiło? Ja się nie zmienię! Pod żadnym pozorem. Taka byłam, taka jestem i taka będę. – przerwała mu. Robert zmienił się z palącego ognia     w staruszka. W oczach Łucji latały czarne kropki.           W końcu ujrzała całą jego postać. Był niższy od niej          co najmniej o dwie głowy. Włosy odrastały mu tylko      po bokach głowy. Oczy miał nienaturalnie wodniste koloru srebrnego.
- A potem? – spytał się z nagłą nieśmiałością.
- A potem kaput, panie profesorku! Nie zmienię biegu życia, każdy musi umrzeć.
-Ale nie każdy w takiej złej sławie! Nie myślałaś nad tym, że nie tylko tobie jest dany głos? Ludzie także rozmawiają między sobą. Nie jesteś czasem ciekawa, w której rozmowie rozbłyśnie twoje imię? Czy rozweseli tę rozmowę, czy raczej zasmuci? Nie mam nic do ciebie, ale nigdy taka nie byłaś… - dziadek skurczył się, a Łucja się zaniepokoiła. Już nie słuchała tych słów, jedynie melodię po których one szły. A była ona smutna i wolna, zagrana przez melodyjną wiolonczelę. Przypomniała sobie o rodzicach. Kochała ich ponad wszystko. Czemu ich porzuciła? Ach… no tak… kłótnia… Z jej, jeszcze dziewczęcej twarzy, popłynęły łzy.
- A właściwie Robercie… czemu mi pomagasz?
- Bo jestem… jestem coś winny twoim rodzicom. – Łucja odetchnęła, wyszła, trzymając swoje tobołki z domu, zostawiając otwarte drzwi.


czwartek, 26 czerwca 2014

Czas na rozdział szósty C:

Rozdział VI
Edward
Nie minęła godzina, a już podążał w stronę domu. Towarzysząca mu Julia, cały czas opowiadała o przeróżnych przygodach i o wielu innych rzeczach. Edward zdumiał się gadatliwością dziewczyny, ale nie przeszkadzało mu to.
-Raz było nawet tak… że udało mi się stworzyć fajerwerki. Jedyne co nie wyszło, to to, że tato był zły. Ale za to miałam fantastyczną zabawę! Mówiłam ci już o tym, że… przeskoczyłam nad Pałacem Kultury. Wydobyłam z siebie największą moc. I pofrunęłam jak ptak, a raczej… jak tata. Gonił mnie przez cały dzień. Dobrze, że był wtedy Sylwester. Ludzie nie mieli… o niczym… pojęcia. A teraz.. tato mnie szuka. A ja, biedna… że jestem tak zauważalna… chcę wreszcie opuścić swój dom i zamieszkać ze swoim… chłopakiem. Ma na imię Krzysiek no i cały jest taki boski! Tato się strasznie sprzeciwia, bo on mieszka na MAGIC ISLAND i jest cieniem. Ale w końcu, czy ja też jestem normalna? No nie! Więc tak sobie pomyślałam, że Krzysiek i ja pobierzemy się. Jakbyś nie wiedział MAGIC ISLAND jest na wschodzie i…
-Zaraz, chwila! Na wschodzie? To przecież tam przechowują Alicję!
-Tak, tak… Słyszałam o tym. Jest Żywa, więc bardzo cenna. Powstrzymują się przed zjedzeniem jej do ich uroczystości, która nazywa się Big Day. Wtedy są zabijane wszystkie Żywe. Żywe tzn. bardzo sławne i przerażająco bogate. Cenne i dla nas, i dla nich. To są te które mają duży udział na tym świecie. Do nich zaliczasz także TY. Ale nie martw się! Cienie żywią się tylko na MAGIC ISLAND, a ty przecież tam nie pojedziesz, co nie Edwardzie? – Edward wydusił z siebie uśmiech. Ma tam jechać, żeby nie wrócić? Cóż, będzie musiał zrobić wszystko co w jego mocy, żeby odebrać Alicję i powrócić z nią do domu.
-A co powiesz na to, żebyś miała bezpłatną podwózkę do Krzyśka? – uśmiechnął się – W zamian za to, zapewnisz mi spotkanie z Alicją. Co ty na to? – Julia się zamyśliła, po czym wykrzyknęła z radością.
-Zgadzam się na tę propozycję! Jestem tobie niezmiernie wdzięczna za to, że zabierzesz mnie ze sobą. Wyjedźmy już dziś! Proszę! Ojczulek za kilka godzin na pewno mnie złapie. Nie chcę tego. Wyjedźmy! – wydała z siebie głos małej, naburmuszonej dziewczynki. Edward pokręcił z niesmakiem głową, ale w duszy zgodził się na to. Chciał szybko zakończyć problem zaginięcia Alicji i z czystym sumieniem powrócić do pracy. Miał dosyć i był już tą sprawą zmęczony.
Wziął ze sobą tylko szczoteczkę do zębów, bokserki na zmianę, czystą koszulę i kartę kredytową. Julia, gdy wyszła wreszcie z łazienki wyglądała znacznie lepiej. Posłała mu przeloty uśmiech i z ciała trysnęły magiczne iskierki.
-No to… w drogę! – rzuciła Edwardowi kluczyki od samochodu. – Jedziemy moim! – wskazała na czerwone ferrari i dała mu znać, żeby otworzył.


środa, 25 czerwca 2014

Rozdział V :D

Rozdział V
Łucja

            Otworzyła jedno oko z myślą, że to był jeden, głupi sen. Rozejrzała się wokoło i na jej twarzy zajaśniał uśmiech. Czyli jednak nie jest wariatką? Co za ulga! Ból głowy minął. Pewnie przez tę podwójną dawkę lekarstw. Z całą energią obróciła się na plecy. Gdy rozejrzała się po pokoju, zauważyła, że panuje w nim wielki bałagan. Prychnęła lekceważąco. Kiedy mieszkała z rodzicami, to oni robili za nią porządki. Teraz wykonuje tę czynność jej kochana ciocia, która przychodzi tu co tydzień od pięciu lat. Wtedy ukończyła osiemnastkę i również pokłóciła  się z rodzicami. Oni kazali wybrać jej kierunek studiów, Łucja jednak nie chciała. Zamierzała zostać aktorką. Było w końcu lato, a w kraju odbywały się liczne castingi. Ojciec nie pozwolił na żaden. Nawet na próbę! Matka go poparła. Jak zawsze… Łucja nie miała zamiaru więcej zwlekać. Pojechała na casting sama. Tydzień później powiadomili ją, że dostała rolę. Jakąś tam pomniejszą, ale to zawsze było coś. Pracę zaczęli już miesiąc później. Kontrakt miał trwać przez dwa lata (bo przecież w końcu robili zdjęcia do serialu). Gdy opowiedziała o tym rodzicom, tak się wściekli, że powiedzieli, iż ma albo wspólnie płacić za rachunki i składać się na jedzenie, albo po prostu wyprowadzić się. I nie można było mówić, że też nie była wkurzona. Zachowała resztki swojej godności i wybrała tą drugą opcję. Wynajęła bardzo tanią (ale też i bardzo małą) kawalerkę i tam zamieszkała. Wkrótce ( po roku ) jej siostra wyszła za mąż. Przeprowadziła się do nowego, wielkiego domu i pozwoliła jej kilka tygodni przenocować, dopóki Łucja nie wzbogaci się wystarczająco żeby mieć porządne mieszkanie. Okazało się, że nie trzeba było długo czekać. Producenci serialu, mówiąc, że mają wysoką oglądalność, dali im podwyżkę, która wystarczała za wynajem „porządnego mieszkanka”.
            Tak sobie myśląc, umyła się i ogarnęła pokój. Wreszcie jest czysto! – uświadomiła sobie. Przez tą pracę zgłodniała. Otworzyła drzwi do kuchni, a tam… prawie upadła na podłogę. Płomień, ten który wczoraj raczył ją odwiedzić, latał po całej kuchni, mając chyba fajną zabawę.
            -Ehm.. – odchrząknęła – Co właściwie pan wyprawia? To trochę… hmmm… moje mieszkanie! – Ogień przeleciał obok jej głośno się śmiejąc.
            -HAHAHA!
           -Ty głupi, okropny, przerażający… no właśnie. Kim TY właściwie jesteś? Dla mnie na pewno nikim! – Łucja obruszyła się i powiedziała do siebie. – Wylazł pewnie ze śmieci i się cieszy. Mam go głęboko w du..
            -Ale to ja wiem gdzie jest twoja siostra – przerwał jej, dalej się śmiejąc. Siostra? Brzmi ciekawie. A co jeśli kłamie. Pewnie bawi się jej kosztem. Nie, nie nabierze się, nie tym razem.
            - Po pierwsze jak mam się do ciebie zwracać?
            -Jak chcesz! –powiedział, a ona spojrzała się na niego zdziwiona – No dobra, okej, spoko loko i jest git. Mów do mnie Rrr..-jego głos posmutniał, a ogień przygasł.
            - Czy.. czy ja coś złego powiedziałam? – spytała się, wyraźnie zakłopotana.
            - Nie. Wybacz. Wspomnienia tak szybko wracają. No nic.  – z płaszcza ognia wyłoniła się pomarszczona dłoń staruszka. Dotknęła ona górnej części płomienia skąd wyłoniła się jeszcze bardziej pomarszczona i wynędzniała twarz. Otarła łzę spływającą po policzku. – Mów mi Robert. Jestem Robert. – kawałki ciała znowu zmieniły się w jęzory ognia.
            - Tak więc… - zaczęła przymilnie – Robercie… Mówiłeś, że wiesz gdzie jest moja siostra, Alicja. To dalej… gadaj!
            - Łucjo, nie znowu takim tonem –powiedział oskarżycielsko.
             "Po pierwsze, skąd on wie jak mam na imię - pomyślała - po drugie, czy każdy musi się zachowywać wobec niej jak rodzic? Czy musi każdy ją wychowywać?
            – Jeżeli mamy współpracować, musimy nawzajem się szanować, a to wymaga pracy od obu stron.
            -Czemu to wszystko musi być takie popieprzone…- mruknęła.
            -Co powiedziałaś? – udał, że nie dosłyszał.
            -Nic.
            -To cieszę się bardzo! – klasnął w swe niewidzialne dłonie. – Twoja siostra jest, delikatnie ujmując, uwięziona. Powoli umiera. No i to znaczy, że…
-Musimy ją uratować? – odgadła.
-W rzeczy samej! – uradował się.
-A gdzie jest to więzienie, w którym przebywa moja siostra?
-To nie jest więzienie tylko MAGIC ISLAND, czyli magiczna wyspa.  W skrócie, będzie to twoja, możliwe, że ostatnia, najtrudniejsza wycieczka w życiu.
-Łał! Ale zapowiada się optymistycznie! – rzekła sarkastycznie - A dlaczego ta podróż będzie dla mnie ostatnia, a dla ciebie nie?
-Żartujesz sobie chyba?! – Łucja potrząsnęła głową w znaku, że nie żartuje. – Przecież jestem nieśmiertelny! – wydał z siebie niski, krótki śmiech.
-Aaaa.. to wiele wyjaśnia. No dobra opowiadaj szczegóły.
-Będzie potrzebna tobie znajomość języka angielskiego. – zerknął na Łucję znacząco – Nie spałaś na tych lekcjach w szkole, prawda?
-Coś tam potrafię – powiedziała skromnie.
-To dobrze! Umiesz walczyć? Wystarczy jak kobieta.
-Hej! Jestem kobietą!
-A no tak… Przecież wiem! Nie denerwuj się. Ta wyprawa nie będzie taka zła. Musisz tylko zapamiętać wszystkie moje wskazówki. Nawiasem mówiąc, bez nich zginiesz. Wiem, wiem.. Mówi się trudno, po prostu pech.
-Przejdźmy do rzeczy, dobrze? – była już zniecierpliwiona.
-Tak, tak, już. Musisz ze sobą zabrać zapas ubrań, bo nie będzie cię w domu przez tydzień. Gaz pieprzowy, kajdanki, lasery, pistolet, i butlę tlenową – dostaniesz ode mnie. Masz kompas? – pokiwała przecząco głową – też ci dam. Weź jeszcze śpiwór, poduszkę i pieniądze. Cienie, te które zabrały  Alicję, nie żywią się mięsem (jak ludzie), ani krwią (jak wampiry, a one naprawdę istnieją! W stanach na przykład mieszkają Cullenowie…), tylko kośćmi. Rozpuszczają je w swoich trujących kwasach, które mieszczą się w ich wnętrzu. To tylko taka dodatkowa informacja. Miej się też na baczności. Kiedy już się znajdziesz w MAGIC ISLAND  Cienie będą widoczne praktycznie wszędzie. Dobrze jest się wtedy wkomponować w tłum. Ubierz się jak Cień.  Załóż na siebie czarne rzeczy. Myślę, że to pomoże. I… - już drżała ze strachu.
-Tak? – szepnęłam.
-Mam jeszcze jedną wiadomość!
-Dobrą, czy złą?
-Zależy co przez to rozumiesz. Jeśli lubisz moje towarzystwo, i w ogóle bardzo się boisz tej wyprawy… - przerwał. Pewnie, by wzbudzić jeszcze większy lęk. - …to złą. – Łucja wzdrygnęła się – a jeśli odwrotnie, to dobrą.
-Mów wreszcie!

-Nie będę ci towarzyszył. Przykro mi. Kłopoty rodzinne. Muszę znaleźć moją córeczkę, która pewnie, w tym czasie smakuje młodości. Jeżeli ją znajdę szybciej to przybędę do ciebie z pomocą. A więc NARA. Jutro jeszcze przywiozę tobie niezbędne rzeczy do niezapomnianej podróży. Pa! – Robert odleciał, a Łucja opadła na krzesło, zapominając, że była głodna.

wtorek, 24 czerwca 2014

Dziś Rozdział IV!!! Powoli (ale bardzo) posuwamy się do końca C:

Rozdział IV
Edward
            Kiedy się obudził, nadal nie widział gdzie jest. Leżał na nieswoim Łóżku, w nie swojej piżamie, gdzie naokoło nie było nikogo i niczego co znał. Przy nim znajdowała się kroplówka, zapewne do niego przypięta, i.. i nie wiedział KIM ONA JEST. Miała śnieżnobiałą cerę, złotorude włosy i piękne liliowe usta. Kobieta uśmiechała się do niego, wprawiając go w zakłopotanie. Odwrócił wzrok.
            -Anioł, czy kto? Kto mógłby mieć tak nieskazitelną, białą twarz. Kto mógłby mieć tak niewinne oczy i aurę, która tętni dobrocią? – szepnął do siebie zamykając oczy
            -Panie Edwardzie – zaczęła. – Jestem bardzo ujęta pańskimi komplementami. – Kobieta zarumieniała się. Jej perłowa suknia i diamentowe pantofle połyskiwały się na słońcu. – Jednak nie po to tu przyszłam. – z jej twarzy zniknął każdy blask radości. Edward oprzytomniał. Jego myśli skupiły się wreszcie na tym czego ONA chciała.
            - Nie bardzo rozumiem, ale z kim mam przyjemność rozmawiać? - podrapał się w głowę. Kobieta nagle cała rozbłysła. Nie, nie stała się ogniem. Nie parzyła, nie raziła, a jednak przyciągała uwagę. Pojawiła się nad nią złota, iskrząca się poświata. Edward był oszołomiony. Nie mógł wydobyć z siebie głosu, ani się poruszyć. Jego ciało było sparaliżowane. Kobieta może już się nie uśmiechała, ale przez to stała się jeszcze piękniejsza i jeszcze bardziej pociągająca. Jej wargi były teraz zaciśnięte, a z oczu emanowała niepewność. Ale dlaczego?
            - Zdarza się panu zasnąć i obudzić w innej rzeczywistości? – zaczęła. Edward przytaknął, przypomniał sobie bowiem swój sen. – Cóż… Mnie właśnie się tak zdarzyło. Dziesięć lat temu, moja najukochańsza mama zginęła. Poraził ją prąd. W dniu jej śmierci byliśmy wszyscy razem w domu. Ja, mama i tata… - zawahała się. – Miałam iść już spać, gdy nagle usłyszałam głośny krzyk. Zerwałam się z łóżka i jak najprędzej pobiegłam do pokoju rodziców. Nie myślałam o chłodzie, który ranił moje bose stopy, nie zwracałam uwagi na wszelkie przeszkody na mojej drodze. Chłonęła wszystko moja ogromna ciekawość. Kiedy weszłam do pokoju, mama leżała na podłodze tryskając złotymi promieniami. Obok niej, leżał mój tata. Palił się. Nie wiedziałam co robić. Myślę, że gdyby ktoś był na moim miejscu, też by się tak postąpił. Podbiegłam do kranu i napełniłam szklankę wodą. Myślałam, że to pomoże. Jednak nie sprawdziło się. Ogień nie zgasł. Uklęknęłam przy nich i zaczęłam płakać gorzkimi ze smutku łzami. Gdy się otrząsnęłam, mama zniknęła, a ja unosiłam się z milionami iskierek na ciele nad pokojem. Z tatą przejęliśmy jej wielki dar. Mama władała elektrycznością. W tamtą noc popełniła po prostu samobójstwo. Mogła panować nad prądem, lecz on sam mógł ją zniszczyć. Nie dawała sobie z tym rady, więc się zabiła. Napisała nam o tym w liście. Jej moc rozdzieliła się na dwie mniejsze, które ofiarowała nam. Tato dostał moc panowania nad ogniem, sam też nim został. Ja natomiast otrzymałam dar tworzenia iskier.. i nie tylko. W krótkim czasie dowiedziałam się, że mogę wedle swojej woli stworzyć wszystko co się świeci – jej słowa tak po prostu wylały się z ust. Wreszcie nieśmiało się uśmiechnęła. Edward spojrzał na nią z podziwem.

            - Jestem Julia Bloodlight – powiedziała, spuszczając wzrok.  – Mówię ci to tylko, żebyś mi w czymś pomógł.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Tak bardzo informatyka :P


hihihi :D Podziwiajcie to piękno!




Niestosowanie się do zasad to moja specjalność, więc zapraszam do kolejnego rozdziału ^^

Rozdział III
Łucja
            Od czasu przyjścia nijakiego Edwarda minął tydzień. Pogoda zrobiła się fatalna. Wiatr wyrywał drzewa, śnieg przykrywał domy, ulice i samochody, a ciemność, jaka nastała, psuła wszystkim samopoczucie. Ludzie byli w złych nastrojach. Dzieci dopadała epidemia grypy. Większość zwierząt można było spotkać w postać lodowej kuli. Nastała prawdziwa, surowa zima.
            Łucja robiła brzuszki, rozmyślając o wszystkim i o niczym. Jak większość ludzi, stała się melancholijna i ponura. Jej zacięte wargi, oraz rozkojarzone oczy, świadczyły o tym, że próbowała się skoncentrować, lecz nie bardzo jej to wychodziło. W końcu położyła się na podłogę, sapiąc ze zmęczenia. W telewizorze leciał program Ewy Chodakowskiej, jednak nie bardzo ją to obchodziło. Chciała iść już spać. Zmęczenie nie było jednak fizyczne. One brało się z głowy. Tak jakby tysiąc odłamków szkła chciało się tam dostać. Łucja wrzasnęła z bólu.  Złapała się za głowę i zamknęła oczy. Ból, niczym ogień, nie gasł.
            Łucja trzymając się za głowę, wstała i pobiegła do kuchni po jakiś środek przeciwbólowy. Nie widziała jednak żadnego. Na oślep przeszukiwała każdy zakamarek szafy. Wreszcie dotknęła jakieś pudełeczko. Chwyciła go. Tak, to było jej wybawienie spod uciążliwego płaszczu bólu. Szczęście jednak nie było jej dobrą stroną, gdyż zawartość wraz z pojemniczkiem upuściła na podłogę.
            -Cholera! – zawyła z rozpaczy. Schyliła się, aby zebrać kapsułki. Było ich mnóstwo. Na podłodze, pod szafkami i w butach. Kiedy wrzuciła ostatnią, padła na ziemię. Jej ciało całe zesztywniało, a ból nie przestawał bębnić.
            - Tylko na tyle cię stać? No dalej, walcz! – krzyknął do niej ktoś, niskim, chrapliwym głosem. – Czemu się poddajesz? Jesteś silniejsza! Nie daj się zmanipulować! – Łucja obejrzała się wokoło, jednak nikogo nie zauważyła.

                    Spójrz w górę! – Nad nią latał płomień nierealnych rozmiarów. Łucja zemdlała.

Rozdział druuuugi :>

Rozdział II
Edward
            Siedział głową opartą o nogi i rozmyślał. Nad czym? Każdy filozof miałby trudną zagadkę do odgadnięcia. Jego myśli plątały się, nie splatając w żadną całość. Krążyły one koło jednej sławnej postaci – Alicji. Tak. To był jego główny powód do rozmyślań. Nie wiedział nic na ten temat, z wyjątkiem paru informacji, powierzonych mu przez Łucję. Czemu nie została przekazana mu żadna wiadomość o tym zaginięciu? Owszem, nic nie pamiętał, nic od kilku dni… Zaraz… Co się dzieje? Ma amnezję, czy co? Przez chwilę zapomniał o czym w ogóle myślał. Znowu to się dzieje. Tak jak przed paroma dniami upadł na podłogę, teraz także to zrobił. Wreszcie zaczął coś sobie przypominać, aż zamknął już ciężkie ze zmęczenia powieki i zapadł się w czarną otchłań zwaną nicością.
            Z głębokiego snu obudziły go dwie pielęgniarki stojące nad nim trzymając wielkie strzykawki. Wydał z siebie odgłos przerażenia, wzdrygnął się i usiadł na nieswoim łóżku wyprostowany.
            -Mówiłam, że się obudzi. – Powiedziała pierwsza z różowym kokiem. – Wystarczyło wstrzyknąć mu trochę alkaloidu do krwi.- Druga z kasztanowymi włosami tylko potaknęła głową.
            -G-gdzie ja jestem? – Spytał się z niecierpliwością Edward.
            -W swoim domu – odpowiedziała ta z różowym kokiem. – Nie poznajesz go, misiu?
            Edwardowi wszystko się plątało. Nie mógł sobie przypomnieć swojego domu, więc uwierzył im na słowo. Głowa go rozbolała, a serce waliło mu w piersiach, chcąc zapewne z nich uciec. Poczuł się niepewnie siedząc przy obu kobietach, która jedna z nich wydawała się mu znajoma.
            -Nie poznajesz mnie Edwardzie? – zapytała się go, ta w kasztanowych włosach. Edward  się zmieszał. Wiedział, że skądś ją zna. Nie  mógł sobie jednak przypomnieć skąd.
            - Nie wiem… Nie pamiętam. Aga? Dominika? -  podrapał się w brodę i zerknął znacząco na kobietę z kasztanowymi włosami. – Alicja?
            Kobieta przytaknęła. Jej skromny, pełen wdzięku uśmiech, rozjaśnił jej kobiecą twarz. Parzyła teraz bardziej pewnie. Zagryzła wargi i zaczęła.

            - Słuchaj uważnie, bo nie powiem ci tego drugi raz – powiedziała zimno- Ta wiadomość jest tajna nie możesz jej nikomu przekazać. Chcą mnie zabić! Uratuj mnie, proszę. Zostało mi dziesięć dni do mojego końca. Szukaj mnie na wscho… - sceneria zgasła. Znowu w jego umyśle zapanował mrok.

niedziela, 22 czerwca 2014

Cytat i.... Rozdział pierwszy!

"-Jesteś tutaj. Dlaczego nie zabierzesz mnie do podziemia? Do świata umarłych?
Postać boga zaczęła zanikać. Uśmiechnął się, ale Hazel nie potrafiła powiedzieć, czy jest smutny, czy zadowolony.
-Może to nie jest to, co chciałbym zobaczyć, Hazel. Może mnie tu w ogóle nie było." 

Rick Riordan "Olimpijscy Herosi - Dom Hadesa"

Rozdział I
Łucja
Od kilku dni tylko trąbią w radiu i mediach, o zaginięciu chorej na zapalenie opon mózgowych Alicji Morskiewicz. 
-„Co się stało?”, „Jakie mogą być tego przyczyny?”, „Czy to może się zdarzyć każdemu choremu?”. Teraz już nic niewiadomo. Pośród ludzi budzi się coraz większy lęk i niepokój  o własne życie. Czy to mo…. - Łucja Morskiewicz wyłączyła telewizor, trzaskając pilotem o stół.
-Mam  tego dość! – krzyknęła i pobiegła do swojego pokoju, rzucając się na łóżko i zakrywając swoją głowę poduszką. Zaczęła w nią wrzeszczeć wydając przy tym koszmarne dźwięki. Nikt jej nie rozumie. Nikt jej nie kocha. Jej siostra nie mogła tak po prostu zniknąć. Miała sławę, pieniądze, pięknego synka i kochającego ją męża. Ta choroba zniszczyła ją. Zaczęła popadać w depresję, opowiadała niestworzone rzeczy, nie chciała żeby ktoś przy niej przebywał. Mówiła, że czuje się lepiej sama. I może tak było. Ostatnimi czasy i tak czuwaliśmy przy niej. Zapadała w coraz dłuższe sny. Prawie nic nie jadła. Lekarze i pielęgniarki opiekowali się nią kiedy tylko mogli.  A ona tymczasem… a ona zniknęła.
Gdy tak rozmyślała, usłyszała, że ktoś od jakiegoś czasu dzwoni do drzwi.
-Ala!- pisnęła, i prędko podbiegła do drzwi. Wzięła jeden, głęboki wdech i otworzyła je.
-Dzień dobry, czy zastałem Alicję Morskiewicz?- spytał nieznajomy.
-Nie, a... co się stało? Ma pan coś do niej? – Mężczyzna około lat trzydziestu podniósł brew.
-Chciałem ją odwiedzić.. A tak w ogóle, gdzie moje maniery. Jestem Edward Dail, przedstawiciel handlowy. – podał jej swoją białą dłoń, a Łucja ją uścisnęła.- A ja z kim rozmawiam?
-Łucja. Łucja Morskiewicz. Młodsza siostra Alicji. Mam coś jej przekazać?
-Łucja! Miło mi cię poznać! Owszem, przekaż jej, że dzisiejsze spotkanie zostało przesunięte o godzinę później. Ala będzie wiedziała o co chodzi i…
-Zaraz… To pan nie wie?- przerwała mu.
-O czym mam niby nie widzieć?- spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Alicji nie ma. Zaginęła trzy dni temu.
-To mam myśleć, że ona po prostu wyparowała, czy jak?
- Nooo… Coś w tym stylu. Nikt nie wie co się stało. Ale jak pan tego może nie wiedzieć? Piszą o tych we wszystkich źródłach komunikacji. Nie rozumiem, że osobie TAKIEJ jak pan, z wykształceniem takim jak pana, nic o tym nie wiadomo.
-Nie, nic o tym nie słyszałem. Zapewne coś przegapiłem, albo…. nie wiem.
- Tak zapewne.
-A zatem, Łucjo Morskiewicz, nie będę już przeszkadzał. Do widzenia.
-Do widzenia. – a gdy nieznajomy wyszedł, jeszcze długo czekała i wdychała świeże powietrze.

sobota, 21 czerwca 2014

Prolog - czyli początek


Prolog

Krążyły nade mną już od czerech godzin.  Były czarne, wielkie i pełne odrazy. Twarze miały zasłonięte gęstymi, granatowymi włosami.  Poruszały się bezszelestnie po zachmurzonym niebie, wydając z siebie co jakiś czas pełne nienawiści mruknięcie.
A ja byłam bezbronna. Leżałam samotnie chora w łóżku. Nikogo nie było w domu. A one tylko czekały. Jak na co dzień, od kiedy zachorowałam. Z początku przylatywały na sekundę, później zostawały na dłużej i obserwowały. Za każdym razem kiedy nadlatywały, towarzyszył mi przeszywający ból głowy. Po całym ciele przechodziły dreszcze, a w domu robiło się chłodniej i ciemniej.
Nie byłam pewna jakie to przyniesie konsekwencje, ale wyszłam z łóżka i otworzyłam okno. Potwory zaczęły szybko nadlatywać, a we mnie uderzyła fala zimnego powietrza. Drżałam. Było mi przerażająco zimno. Okrążyły mnie…

Nastała przerwa. Przyglądaliśmy się sobie nawzajem. Kto zrobi pierwszy ruch? Zaczęłam mieć drgawki. Upadłam na lodowatą podłogę, a one zaatakowały…  

Hejjj Heeeej heejjj.... ekhm... czyli czas zacząć! :D

Witam:
wszystkich zainteresowanych, krytyków i fanów, fajnych i szalonych, pożeraczy książek i komputerów, książąt i księżniczki, potworów z Loch Ness i ich poszukiwaczy, wampirów, Żywych, Cieni i wszystkich, których choć na sekundę wciągnęła ta historia! 

"Wiesz co jest najgorsze w czytaniu książek? Ten moment, kiedy musisz ją zamknąć i powrócić do rzeczywistości" - unikale.pl

Nie będę już dłużej zanudzać
Moi kochani czytelnicy

HAHAHAHAHHA!

Miłego czytania!