Rozdział VII
Łucja
Zjadła ostatni kęs wegetariańskiej
pizzy i połknęła tabletkę na chorobę lokomocyjną. Była okropnie zdenerwowana i
nie wiedziała jak sobie z tym poradzić. Robiła to wszystko dla siostry! Dla
tej, która ją ciągle wspierała i pomagała, i pocieszała. Ale po co? Żeby
umrzeć! Fakt, nie miała nic do stracenia. Nie była nikim sławnym, ani bogatym.
Żyła tylko dorabiając sobie w żałosnym serialu, gdzie dostała mało atrakcyjną
rolę. Może poniekąd lubiła tę pracę… Codziennie wspaniale się bawiła, ustawiając
się do zdjęć, rozmawiając z fantastycznymi, sławnymi i bardzo ciekawymi osobami
lub recytując po sto razy (a może i więcej) krótki fragment tekstu. Żałowała
jedynie tego, że nie była bohaterką, tylko jakąś tam pomniejszą osobą. Tak czy
inaczej, kochała swoją pracę i zamierzała jeszcze do niej powrócić.
Łucja stanęła w przedpokoju przed
lustrem.
-Ależ się wystroiłaś, ho ho ho! –
powiedział głos należący do Roberta. Nie powiedziałaby, że się wystroiła, może
jedynie o siebie zadbała. Jej średniej długości, brązowe, falowane włosy
niezdarnie układały się na jej ramionach. Oczy podkreśliła tuszem do rzęs, a
usta różowym błyszczykiem. Założyła też czarny sweterek w skandynawskie wzory i
beżowe spodnie, co bardzo ładnie ze sobą kontrastowało.
- TY już jesteś? – warknęła. – Tylko
psujesz mi nastrój!
- Chciałem ci powiedzieć, że czeka na
ciebie taksówka, która zawiezie cię do Tanglanu. Obiecane przeze mnie rzeczy są
już tam spakowane. W Tanglanie będę na ciebie czekał.
- Znalazł się opiekuńczy! Phi! - prychnęła Łucja.
- Nie robię to ze względu na ciebie,
ale ze względu na moją córkę… Dowiedziałem się, że wybiera się tam gdzie ty,
ale w zupełnie innej sprawie. – Łucja nadstawiła uszu. – Jedzie poślubić
Cienia!
- O! A to ciekawa dziewczyna! Wybiera
się prosto w ręce wroga. Robercie, nic
na to nie poradzisz. Tak mi przykro, uwierz. – uśmiechnęła się złośliwie.
- Czy ty za grosz nie masz serca?
Takiego jak każdy inny człowiek? Nie możesz choć raz okazać współczucia, czy
jakiejkolwiek oznaki empatii?...
- Nie! Co panu odbiło? Ja się nie
zmienię! Pod żadnym pozorem. Taka byłam, taka jestem i taka będę. – przerwała
mu. Robert zmienił się z palącego ognia
w staruszka. W oczach Łucji latały czarne kropki. W końcu ujrzała całą jego postać.
Był niższy od niej co najmniej o dwie głowy. Włosy
odrastały mu tylko po bokach głowy.
Oczy miał nienaturalnie wodniste koloru srebrnego.
- A potem? – spytał się z nagłą
nieśmiałością.
- A potem kaput, panie profesorku! Nie
zmienię biegu życia, każdy musi umrzeć.
-Ale nie każdy w takiej złej sławie!
Nie myślałaś nad tym, że nie tylko tobie jest dany głos? Ludzie także
rozmawiają między sobą. Nie jesteś czasem ciekawa, w której rozmowie rozbłyśnie
twoje imię? Czy rozweseli tę rozmowę, czy raczej zasmuci? Nie mam nic do
ciebie, ale nigdy taka nie byłaś… - dziadek skurczył się, a Łucja się
zaniepokoiła. Już nie słuchała tych słów, jedynie melodię po których one szły.
A była ona smutna i wolna, zagrana przez melodyjną wiolonczelę. Przypomniała
sobie o rodzicach. Kochała ich ponad wszystko. Czemu ich porzuciła? Ach… no
tak… kłótnia… Z jej, jeszcze dziewczęcej twarzy, popłynęły łzy.
- A właściwie Robercie… czemu mi
pomagasz?
- Bo jestem… jestem coś winny twoim
rodzicom. – Łucja odetchnęła, wyszła, trzymając swoje tobołki z domu,
zostawiając otwarte drzwi.