piątek, 18 lipca 2014

Rozdział XV


Rozdział XV
Edward
                                         „Sława podąża za cnotą jak cień” -Cyceron
         
                   Musis (czyt. Muz–is, tak się zwał władca owej wyspy, na którą rzekomo trafili) miał dwa wymiary. W pierwszym wyglądał jak normalny mężczyzna, czy nastolatek, ubrany w czerń, z dodatkami czerwieni. Drugi wymiar nastąpił wraz z przyjazdem na MAGIC ISLAND. Na jego głowie pojawiło się niebieskie pasmo włosów. Zamiast obcisłych, markowych ciuszków, jego męską sylwetkę ozdabiała atramentowa toga przepasana krwistym pasem. Twarz pokrywały lekkie zmarszczki dumy i rządzy władzy. Spojrzeniem zimnym jak lód, wydawało się że umie sparaliżować ofiarę, obezwładnić ją, a w najgorszym wypadku zabić. Ofiarę, czyli Żywego. Co za nieszczęście przytrafiło się Edwardowi, że akurat on, z własnej woli wlazł w pułapkę, śmiertelną karykaturę. Chciał uciec, ale wzrok Musisa trzymał go, jak na smyczy.
Władca uśmiechnął się i usiadł na kamieniu, który był pokryty śniegiem.  Rozkoszował się widokiem wschodzącego słońca. Oddychał powoli i ciężko. Co chwilę chrząkał tłumiąc szyderczy śmiech. Pochłaniał każdy promyk słońca, zostawiając dla Edwarda tylko swój cień. A on prawie zamarzał. Trząsł się z zimna jak ogolony kurczak, był okropnie głodny i spragniony, na dodatek nie znał tu nikogo, co Potężnemu dawało wielką uciechę.
            - Nudzi mi się… - westchnął Wielki M. – Wiesz co? Chcę się pobawić… - uśmiechnął się złośliwie i machnął ręką. Edward padł twarzą na lodowatą ziemię i skaleczył się w dłoń. Śnieg został zabarwiony na odcień ciemnej czerwieni.
            -Ojjj… - Musis jęknął fałszywie, po czym zrobił kilka, niezwykle trudnych do zapamiętania, kombinacji palców. W tej samej chwili, Edward uniósł się nad ziemię i spadł, robiąc przeraźliwy huk.
            -Ale z ciebie dziecko – warknął poszkodowany. - Bić się nie potrafisz, tylko pastwisz się nad ludźmi swoimi magicznymi sztuczkami. Sadysta…
            -Ależ Edwardzie, złotko ty moje! – wykrzyknął uradowany jego wypowiedzią – Edziu, Edku, moja szczęśliwa złota rybko! Ja tobie nic złego nie chcę zrobić. Nudzi mi się. Koszmarnie! – i pchnął go nad urwisko z zamarzniętym wodospadem.
            -Chcesz mnie zabić?!! Popełnisz przestępstwo!
            -Hahaha! Nic nie rozumiesz głupcze! – zatriumfował głosem – Mogę zrobić z tobą wszystko co mi się żywnie podoba, a ty nie możesz mi przeszkodzić! – i znów popchnął go dalej. Edward stracił równowagę i upadł na ziemię. Szybko podleciał do niego Cień  uśmiechnął się beznamiętnie, jak na spleśniałą kanapkę. Jego poddany próbował się podnieść, jednakże za każdym razem, przygniatał go swoim ciężarem. Minęły dwie minuty, zanim zdążyło mu się to znudzić, bo kopnął go z całej siły w żebra. Edwardowi zakręciło się w głowie i jedyne co zapamiętał, to to, że spadał z lodowego urwiska.
~* * *~

"– Puchatku?
– Tak Prosiaczku?
– Nic, tyl­ko chciałem się upew­nić, że jes­teś". ~ Ku­buś Puchatek 

-Edek? – ktoś powtarzał jego imię. Otworzył leciutko oczy i ujrzał dwie kobiety. Jedną była, na sto procent, Alicja. Poznał jej smukłą postać i falujące kasztanowe włosy. Jednak coś było z nią nie tak. Leżała jak on na podłodze, krztusząc się i trzęsąc. Wiła się, zapewne chciała się podnieść, lecz coś niewidzialnego trzymało ją w miejscu. Chciał rzucić się żeby jej pomóc, lecz zatrzymała go ręka Gotki w różowych włosach ( tą samą, która mu się śniła). – Nie dotykaj jej misiu. Jest ciężko chora. Ma zapalenie opon mózgowych. Umiera. Nie dasz rady jej uratować. Wierz mi, próbowałam. Wszystkie próby na nic. Dzień w dzień to samo. Coraz bardziej blednie i chudnie. Głośniej kaszle. Tak chcę, tak.. tak – różowa zaniosła się szlochem – a ona mi to robi. Bo… bo… Nno właśnie czemu. Czemu??? Pytam siebie o to codziennie. Nikt mi nie odpowiada. Jestem tu samotna jak palec… Może mi wytłumaczysz? Chociaż nie.. NIE! Nie rób tego. To nic nie pomoże, Edziu… Edek! Zrób coś! Jutro umrzemy… wszyscy…
            -J-ja nie wiem jak pomóc. Po to właśnie tu przyjechałem… Żeby uratować Alicję, a teraz sam trafiłem w pułapkę. – Podniósł się z brudnej ziemi. – Nie mam po co żyć… Wolę umrzeć z nią niż wracać sam do domu. Też masz tak, hmmm… Jak mam do ciebie mówić?
            -Cleo Redmoon. – uśmiechnęła się niepewnie i odchrząknęła. – Tego nikt nie zmieni. To, że tu byliśmy na zawsze zostawi ślad w naszych wspomnieniach.  To taka duża kreska wyżłobiona w duszy… Na zawsze.
            -Cleo.. – zaczął – myślisz że ona się obudzi? Boże, ile bym dał żeby jeszcze raz usłyszeć jej głos, aby jej truskawkowe usta uśmiechały się, a błękitne oczęta promieniały. Tak na chwilę. Oddałbym życie za jeden znak.
            -Kochasz ją – rzekła wprost Cleo.
            -Co? – Edward odchrząknął i przez chwilę milczał – a nawet jeśli tak, to nie powinienem jej tego okazywać. Ma przecież cudownego męża i wspaniałego synka. Nie chcę tego popsuć.
            -Ten mąż jest TAKI wspaniały, a nie pojechał za nią, pokonując tysiące kilometrów i narażając się na niebezpieczeństwo. To przecież ty poświęciłeś swoje życie, bo chciałeś ją uratować. Nie myślałeś o wszelkich przeszkodach tylko o niej. Kochasz ją.

            -Nie. – odpowiedział - Wiesz co? Przyjaźń czasami jest mocniejsza niż miłość. Miłość to jest uczucie, a przyjaźń to wybór.  Ja wybrałem.

Bezkształtne postaci...

Rozdział XIV

 „Mieć nadzieje to... ocze­kiwać w ciem­ności na pro­mień światła i nie za­mykać oczu - choć nic się nie widzi - z rozpaczy.” ~ Antonio
         
   Krztusiłam się. Zimne strugi potu spływały z czoła na niewidzialną już dla mnie podłogę. Z trudem łapałam powietrze, które natychmiast uchodziło ze mnie, wraz z napadem kaszlu.
            Zniknęły… Coś się stało. Było cicho. Aż za…

            Z bólem lekko otworzyłam powiekę. Oślepiające światło zamknęło ją na nowo. Poruszyłam przypiętą kajdanami ręką. Auć… Okłamały, porzuciły… muszę coś zrobić. Muszę…

sobota, 12 lipca 2014

Na co by się zdało two­je dobro, gdyby nie istniało zło i jak­by wyglądała ziemia, gdy­by z niej zniknęły cienie? ~ Michaił Afanasjewicz Bułhakow

Rozdział XIII
Łucja
            Nieraz wyobrażała sobie Cienie. Myślała, że są to jakieś drastyczne osobistości. Tymczasem okazało się że jest inaczej.
           -Ale ciacha! – Nie mogła się powstrzymać i wykrzyknęła to na cały głos. Jęzory Roberta zaczęły rosnąć i szaleć.
            -Czemu, wy dziewczyny, tak o nich myślicie?    To obleśne! – zaczął – Co niby oni mają takiego w sobie lepszego, niż my, zwykli ludzie?
            -Właśnie to, że są niezwykli! – Łucja zaczęła się przyglądać ich zwinnych pełnych lekkości skoków do wody.
            -Dobrze, że chociaż nie jesteś zła. Nawet ładniej  wyglądasz. I do tego się uśmiechasz. Fantastycznie! – przerwał, a jego płomyki się uspokoiły. – A teraz, przebierz się, proszę, w strój kąpielowy i załóż butlę tlenową. Nie będzie ci zimno, uwierz. – i poleciał błyskawicznie w górę. Łucja zaczęła się przebierać. Zajęło jej to więcej czasu niż się spodziewała. Poza tym koniuszki palców jej odmarzały i już chciała nakrzyczeć na  Roberta, gdy wtem zjawił się i otulił ją kocem.
            -Myślę, że to, tobie pomoże. Nie bądź zła, że nie było mnie przy tobie, bo szukałem tego – wskazał na niebieski koc – Jednak doskonale sobie poradziłaś. Może nawet lepiej, że tak się stało, przynajmniej się nie krępowałaś. – Łucja skinęła głową i zadrżała.
            -Jest koszmarnie zimno. Po jaką choinkę, mamy to robić??? – odpowiedziała tylko. Na środek mostu, poszli milczeniu.
            -Pozwolisz? – Płomień wskazał na walizkę.
            -Taaa… Jasne, oczywiście! – podała mu, a on ją pochłonął .

            -Jeszcze jedna rzecz… Masz płynąć za mną! – Wykrzyknął i wskoczył do wody jak gdyby nigdy nic. Łucja włożyła sobie rurkę od butli tlenowej do ust i również wskoczyła pionowo w dół, przecinając lodową taflę rzeki.

piątek, 11 lipca 2014

Miłość i sny

Rozdział XII
Edward
            Przechodzili w grobowej ciszy przez drewniany most, aż nagle pierwszy Cień stanął. Spojrzał szybko na swojego dowódcę, a gdy ten skinął głową, wskoczył do rzeki Kiki. Z gardła Edwarda wydobyło się jęknięcie. Julia zaś, stojąca przed nimi, wydawała się cała zafascynowana. Szła z Krzysiem za rękę i puszczała co jakiś czas tęczowe iskierki.
            -Krzysiu? – zapytała się cicho.
            -Mmm? – mruknął.
            -A nam nic się nie stanie, co?
            -W ogóle! Musisz tylko na chwilę wstrzymać oddech, a ja cię poprowadzę. – odrzekł Krzysiu. Julia, słychać było, że odetchnęła z ulgą. To samo zrobił Edward.
Każdy Cień skakał do wody, z dostrzegalną gracją i pewnością. Po dwudziestu skokach Cieni, nadeszła pora na Julię i Krzysia. Dziewczyna zadrżała. Chłopak policzył do trzech, coś jeszcze powiedział do niej na ucho, po czym skoczyli. Wreszcie Edward zauważył jaka jest różnica pomiędzy Cieniem, a człowiekiem. Julia spadała pionowo, natomiast Krzysiek latał, i powoli, dotykając palcami powierzchni wody, zatopił się w niej.
-Teraz my! – w oczach trzymającego go Cienia, dostrzegł przebłysk szaleństwa. Dowódca szarpnął go i polecieli na dno krystalicznego zbiornika. Poczuł że się dusi. Krztusił się wodą, topił się. Kolejne otarcie o śmierć. Cień pokręcił głową i miło (miło!) się uśmiechnął. Chwycił go za usta, po czym wszedł do jego ciała, łaskocząc podniebienie. Stracił przytomność.
Kiedy się obudził nadal był w wodzie. Mógł oddychać!  Nagle usłyszał głos w swojej głowie.
-Jeszcze tylko chwilę. Zaraz będziemy na miejscu. A teraz śpij! Nie cierpię, gdy mi się budzą w trakcie. – Edward ponownie zamknął zmęczone powieki, a kiedy je otworzył, był już na powierzchni.

-Ciekawe masz sny! – powiedział władca MAGIC ISLAND. 

wtorek, 8 lipca 2014

Czytać mi tu, a nie tej.... :D

Rozdział XI
Łucja
            Wciągu  dwunastogodzinnej, trudnej podróży, miały miejsce tylko dwa postoje, z czego były one przeznaczone na zatankowanie pojazdu. Kiedy znalazła się w Tanglanie, wreszcie odpoczęła, czkając na Roberta. Zjadła kanapkę i skorzystała wreszcie upragnionej toalety.
Po długiej jeździe znalazła się w malowniczym miasteczku. Na rynku wznosiła się bazylika ze złotą kopułą u szczytu. Kamienice mające najróżniejsze odcienie tęczy, poustawiane były równolegle do brukowanych ulic. W oddali widać było mosty wybudowane nad krystalicznie czystą rzeką Kiki. Jeden most był drewniany. Zapewne starszy od drugiego. Oba jednak były bardzo zadbane i dobrze zakonserwowane. Przechodni byli ubrani niestandardowo. Panie miały krótkie, białe spódniczki i kolorowe sweterki. Panowie ubrani byli w krótkie spodenki i białe podkoszulki. Trzeba zaznaczyć, że na dworze było minus trzynaście stopni Celsjusza. Łucji było koszmarnie zimno, więc po obejrzeniu w skrócie miasta poszła do najbliższej kawiarenki. W środku panował tłok. Ludzie przekrzykiwali się nawzajem, mówiąc szybko po angielsku. Na szczęście coś tam z niego umiała i dogadała się z innymi ludźmi, choć niektórzy patrzyli na nią z ukosa i niesmakiem. Nie podobał się im jej akcent, czy co? Przecież starała się jak umie.
Przez wielkie drzwi wszedł niski staruszek. Zrobiło się nagle ciszej. A może ona sobie tylko tak wyobraziła?  Tak czy inaczej wszedł i nie zamierzał wyjść. Przypatrywała mu się, bo przecież dokładnie wiedziała kim jest. Starzec zamówił sobie grzane wino i usiadł przy wolnym stoliku. Miał na sobie ubrania takie jak inni mężczyźni, czyli dziwne.
Wreszcie spojrzał na nią i pokiwał ręką, dając do zrozumienia, że ma przyjść. Kiedy podeszła, lekko się ukłonił.
-To idziemy wreszcie? Czekam tu od godziny, a sam powiedziałeś że ty będziesz tu pierwszy na mnie czekać. – zaczęła bez przywitania.
-Miło cię widzieć Łucjo! – ponownie się ukłonił – Pragnę zauważyć, że czekam, i marznę tu od trzech godzin. A ty, moja damo, nie zauważasz mnie. Gdy cię wołałem nie słyszałaś, więc…. jakim prawem jesteś na mnie zła?
-A jak nie mam być zła? Cóż… myślę, że po prostu zapomnijmy o twoim braku zaangażowaniu tą sprawą i dokończymy naszą, niestety opóźnioną, podróż. – Robert uśmiechnął się miło, wziął głęboki łyk czerwonej cieczy i wstał.
-No dobrze, idźmy już – zapłacił rachunek, a gdy wyszli, zamienił się w swoją dawną postać. Łucja obejrzała się za siebie, bo cały czas trochę ją to przerażało.  Odwróciła się z powrotem i rzekła tylko:

-Daruj sobie, nienawidzę szpanu…

czwartek, 3 lipca 2014

Jubileusz! Sto lat sto lat! Niech żyją, żyją nam rozdziały! taaa... ktokolwiek kiedyś odwiedził tę stronę składam najlepsze życzenia (wiem że nikt xD) po prostu cieszę się z życia!


Rozdział X

            Bezkształtne postaci domagały się mojej uwagi. Wplątywały się w moje oczy, zostawiając po sobie kleksy atramentu. Szukały mych słabości, wiedząc, że nie mogę sobie z nimi poradzić. Wchodziły do mojej głowy, zabijając wszystko co tam napotkały.  Szczypały, drapały, przedzierały się przez moje wspomnienia. Czuły, że nie wiem.
           
                   Czego nie wiem? Tego, że zaraz umrę. Że za naście godzin, zamknę na zawsze moje powieki. Że nie doczekam się wolności.
         
                     Choroba zamykała mi wszystkie drzwi drogi powrotnej. Z każdym dniem domykały się następne. A ja, nie miałam pasującego klucza.
"Bezkształtne postaci
Każda postać
Widoczne ślady
Ciało
Obietnice
Nieodkryta zdrada

Słowa bez znaczenia
I marzenia"

               Wyrazy rozświetliły mrok. Mną jednak wstrząsnął
 strach.





środa, 2 lipca 2014

Ja - MUZIS

Rozdział IX
Edward
            Świadomość, że Julia spała to jeszcze nic w porównaniu ze świadomością, że on również to robił. Szybko się ocknął. Cienie podniosły pojazd jakby to było piórko, a teraz unosili się w szalonym transie lotu. Z dołu pewnie wyglądali, jakby byli chmurą burzową, poruszającą się trzysta osiemdziesiąt kilometrów na godzinę. Edward kilka razy robił się zielony, kilka razy czerwony, ale najczęściej był blady jak ściana. Cienie się śmiały, dając sobie, co jakiś czas kuksańce i piątki. Nie męczyły się ani trochę.
            Julii nie dało się obudzić. Nie reagowała na imię, dotyk, nawet na kopnięcie! Jeden Cień, co jakiś czas się jej przyglądał. „Pewnie to Krzysiek” – pomyślał sobie. Wśród Cieni, nie było żadnej kobiety. Mężczyźni mieli stroje Emo i Gotyk i byli (obiektywnie) całkiem przystojni.
            Wszyscy mieli czarne, połyskujące peleryny i czarno-czerwone apaszki. Na bladych dłoniach rozrastały się tatuaże. Twarze podkreślał mroczny makijaż. Na nogach mieli wypastowane, błyszczące martensy. Wyglądali jakby urwali się z jakiegoś filmu, co rzeczywiście mogłoby być prawdą.
            Po dwóch godzinach przerażająco nudnej  jazdy zaczęli lądować. Prędkość jednak się nie zmniejszyła. Edward machinalnie nadepnął hamulec. Spadali. To koniec.
            -Przepraszam wszystkich ludzi, którym wyrządziłem krzywdę, przepraszam cię Alicjo, że nie zdążyłem na czas. Tak mi przykro. Wybacz! Niedługo niestety do mnie dołączysz. – szepnął nerwowo Edward.
           Mężczyzna zamknął oczy i zaczął wyobrażać sobie upadek. Najpierw poczułby zderzenie z ziemią. Niewyobrażalna siła ścisnęłaby go i Julię. Wtedy ich serce zapukałoby ostatni raz. Kości i krew wypływałyby z ciała czyniąc je niewyobrażalnie zniszczone. Setki mięśni i kości zostałyby skazane na pokarm dla zwierząt żywiących się takimi jakimi oni by zostali. Szczątki wozu porozrzucane byłyby na całym obszarze lasu, czy ulicy. Nie zostałoby po nich nic co można byłoby wskazać na ich tożsamość. A to wszystko przez niego i nikogo innego! Otworzył oczy. Ogromna fala światła obmywała mu oczy. Umarł. Tak. Czuł to. Już po wszystkim. Koniec cierpień i rozpaczy. Czadowo! Edward odetchnął z ulgą. Nagle ktoś go chwycił za rękaw.
            -Koniec wycieczki! – warknął. Głos przywrócił go do rzeczywistości. Był to Cień. Rozejrzał się wokoło. Wylądowali. Obok niego, przy samochodzie, stała Julia, która była cała obsypana kolorowymi iskierkami i przytulała się do jakiegoś chłopaka, również Cienia. Edward obserwował całą sytuację w ogromnym oszołomieniu. Nagle jakiś czarny facet (nie Afroamerykanin) otworzył z impetem drzwiczki i jednym szarpnięciem wyciągnął go z samochodu. - Jesteśmy w Tanglanie. Idziemy na pieszo! Ruszaj się gruby oszołomie! - Popchnął go nieziemską siłą w przód. Edward omal się nie przewrócił. Robił się coraz bardziej zły i smutny. Tego nie przewidział. Bo właściwie kiedy wyruszali nie miał żadnego planu, jak tylko pojechać na MAGIC ISLAND, odbić Alicję i wrócić do domu. Nie wyobrażał sobie, że po drodze będzie miał jakiekolwiek przeszkody.  Zepchnął ze swojego ramienia bladą rękę Cienia i powiedział najmilej jak umiał.
            -Proszę pana, nie życzę sobie takich zachowań, tu są kobiety! Prosiłbym więc, o trzymanie swoich rąk przy sobie.
            -A ja radziłbym się panu zamknąć, bo im więcej pan powie tym dla pana będzie gorzej. To wszystko co mam do powiedzenia. – ponownie położył i zacisnął swoją dłoń na jego ramieniu, a Edward znowu ją zrzucił.
            -Tak jak powiedziałem… Proszę o trzymaniu tych łap przy sobie… - warknął i cały się napiął.
            -Nie ty tu wydajesz polecenia. Chyba jeszcze nie doceniasz naszych umiejętności. – tu się lekko zaśmiał – Wolałbym, aby nie były tu one przedstawione – spojrzał się w  stronę Julii, po czym zaczął szeptem. – Tego… właśnie wolałbym nie pokazywać przy damach.
            -Ja… - Edward zawahał się. – Ja nie sądzę żeby miało to jakiś szczególny wpływ na moje życie. Proszę… Niech pan zademonstruje swoją moc. – Mroczny facet zacisnął obie pięści. –Chyba że jest tak mierna, że nie warto jej pokazywać. – dodał.

            -Mierna?! To ty jesteś mierny, Żywy człowieku! – wykrzyknął z pogardą. – Nie pokażę tobie tego co potrafię! Nie zrobię tobie tak wielkiej uciechy, nie okażę tobie mojej słabości, albowiem jestem władcą mojej wyspy i wszystkie przyjemności dotyczą MNIE. A teraz idźmy, ponieważ czas, który tak szybko płynie, zaczął przyspieszać. – Zakleszczył zimne palce na jego rękach z przeogromną siłą i popychając Edwarda, ruszyli na przód.

Rozdział VIII :O

Rozdział VIII
Edward
Było już południe, gdy zaczęło brakować paliwa. Zajechali do najbliższej stacji i zatankowali. Julia poszła do sklepu kupić sobie hot-doga, a Edward planował dalszą drogę.  Za tysiąc dwieście kilometrów dojadą do Tanglanu. Czyli, jak dobrze pójdzie dotrą tam za osiem godzin. Stamtąd pójdą już na piechotę. Na samą myśl o tym Edward dostał gęsiej skórki. Fakt, temperatura nie podniosła się nawet o jeden stopień. Mróz wchodził pod skórę atakując ją. Palce mu odmarzały, a nos robił się czerwony jak pomidor.  Musiał jednak rozprostować swoje kości. Miał już dość siedzenia przez pięć godzin w nieswoim aucie, z intrygującą, ale zarazem nieznośną (w sensie gadulstwa) kobietą. Żadna z nim tyle nie rozmawiała, a już nie o wszystkim. Krępował się przy każdym intymnym pytaniu. Wtedy milczał.
Nie chodzi o to, że zawsze milczał. Nigdy nie zdarzało mu się to przy Alicji, tej którą teraz poszukuje. Pierwszy raz spotkał ją w gimnazjum, gdzie oboje dostali się do teatralnej klasy. Mimo, że była wyższa od niego o głowę, rozmawiała z nim jako jedyna osoba w szkole. Nie był zbytnio lubiany, a fragmenty jego zażyłości z klasą wskazane były tylko na zdjęciach klasowych, gdzie zawsze miał nieobecną minę. Alicja była jego przeciwieństwem, miała górę przyjaciół, ogromną popularność w szkole i kochała pozować do wszystkich zdjęć. Razem tworzyli nierozerwalny `team`. Mówili sobie sekrety, obgadywali nauczycieli i chodzili razem na kruche ciastka do kawiarni. Przy niej stawał się otwarty, częściej się śmiał. Może, gdyby wtedy do szkoły, ściśle – do ich klasy nie dołączył Waron, wszystko potoczyłoby się inaczej. Nowy był strasznie zagubiony, więc cała klasa angażowała się żeby się do nich przyzwyczaił. I tak się stało. Po dwóch tygodniach był popularniejszy niż on po semestrze. Alicja się w nim zakochała, on w niej i zostali parą. Po dziesięciu latach poślubili się. Alicja i Edward już studiowali. Ona aktorstwo, on reżyserię. Wkrótce opuściła studia, ponieważ urodziła Kaspiana. Edward ukończył studia i zaczął kręcić reklamy zatrudniając najlepsze modelki. Wkrótce okazało się, że Alicja zaliczyła casting no i… zaczęli razem pracować. Jego firma jest bardzo prestiżowa i ma najlepsze notowania na liście najbardziej sprzedającej się odzieży.  Teraz oboje są bardzo sławni i przerażająco bogaci.
Julia wyszła ze sklepu trzymając w jednej ręce wielką bułę, a w drugiej kupony rabatowe. Twarz miała usmarowaną keczupem jak dziecko.
-Nie jest tobie zimno? – zapytała się. „Jest i to koszmarnie, nawet nie wiesz jak”- pomyślał sobie.
-Nie, ależ skąd! – wykrzyknął, a ona popatrzyła na niego z ukosa.
-To dobrze, bo mi okropnie! Ledwo wyszłam ze sklepu, to już po mnie ciarki chodzą, wiesz?
-Dobra, wsiadaj już, bo zamarzniesz. – Otworzył jej drzwiczki samochodu, a ona ani drgnęła.
-Prędzej ty! – zaczęła się przekomarzać.
-Taa… jasne…-  odpowiedział.
-Nie no! Mówię serio! Założymy się? – trysnęła z niej fala iskierek, która rozświetliła jej białą cerę. Uśmiechnęła się triumfalnie, a on posłusznie wgramolił się do ciepłego samochodu. Nienawidził przegrywać z dziewczynami.

Zaczęli znowu swoją podróż. Szum jazdy powoli przerodził się w usypiającą kołyskankę, która sprawiła, że Julia zasnęła. Wreszcie nikt go nie rozpraszał w jeździe. Niebo zaczęło się ściemniać . Zrobiło się przerażająco, ponieważ to co zobaczył, wcale nie było spowodowane zmianą pory dnia. To latało, miało czarne ubrania i ludzkie twarze. To próbowało się do niego dostać. To coś, to prawdopodobnie Cienie. Przeszył go ból głowy, a Julia smacznie spała.