wtorek, 14 października 2014

PRZEMIANA!

Rozdział XVII
            Jęknęłam.
            Czułam jak metalowe ostrze noża przecina me skronie powodując nieprzyjemny, zimny dreszcz. Czarne kropki natychmiast zaczęły wpływać do mojego mózgu. Owe figury wypełniały coraz większą część mych myśli, zamieniając się w dobrze już mi znane atramentowe plamy. Torturowały mnie, przedzierając się swoimi pazurami po bezkresnym oceanie mych słabości.
            jęknęłam.
            Przechodziły zimnymi stopami po całym ciele pokonując tysiące milimetrów. Wyczuwałam je, a czubek nosa oraz płaszczyzna ust, cała mrowiła.
            Co się dzieje? Trzęsłam się. Było mi lodowato zimno. Nagle czarna plama przybrała kształt człowieka. Z oczu biła mu złość, nozdrza miał nienaturalnie rozszerzone, a ręce przekuwało milion metalowych igieł, które kierował ku mnie.
           
-Nigdy go nie wzywaj, szmato! Mówię ci to pierwszy i ostatni raz. - warknął potwór – A teraz masz za swoje! - Jego ręce niebezpiecznie były blisko mych oczu. Czułam, że je otwiera. Robił to powoli, bo wiedział, że powoduje mi koszmarny ból. Potem zamachnął się i wbił tysiące igieł prosto w me ślepia.

~ *  *  * ~
            Widzę Kaspiana. Biega na zaśnieżonej łące, w małej rączce ściska zieloną chustę, jego różowa  buzia uśmiecha się. Widzę  jak czarne loczki podskakują w rytmie biegu, a cały krajobraz rozświetlają wielkie, brązowe oczka. Biegnie w moją stronę. Chcę zrobić to samo. Nie mogę. Jestem przykuta do ziemi. Krzyczę. Moje wargi nie poruszają się. Nie mogę wydobyć głosu. Ogarnia mnie panika. Szarpię się sama ze sobą. To walka mojego ciała z umysłem. Chłopczyk staje tuż przede mną. Robi się smutny. Zaczyna płakać. Płacze w zieloną chustkę. Na chwilę podnosi wzrok i wbija we mnie czerwone od płaczu oczy. Ponownie zanosi się szlochem.
            -Mam-ma…mama – słyszę pomiędzy płaczem sylaby. Chcę płakać. Nie mogę. Drżę. - m-mama… czemu odchodzisz? – zapytał z goryczą w głosie. Ktoś go wziął na ręce Chciał go uspokoić. Pięciolatek wrzasnął i zaczął się wyrywać. Krzyknął histerycznie. Wołał mnie.
            -Ciii… Nie płacz, nie płacz… - powtarzał kojąco chłopak. Rozpoznałam go. Waron.
            -Tatusiu tam jest mama! O tam! Spójrz! – wskazał na mnie.
            -Ale tam nikogo nie ma, Pianku… - wolno przeczesywał jego loki.
            -O! Tam jest! – nie poddawał się. Chciał mówić dalej, ale usłyszałam tylko szept, co mnie ogromnie zaniepokoiło – Śpi!
~ * * * ~
        Powrót był bolesny. Upadłam z trzaskiem na kamienną podłogę. Znowu zatraciłam się w bezdennej ciemności, ale było inaczej. Tak jakby wszystkie udręki, cały niepokój i przenikliwy dreszcz zniknęły. Cisza przedśmiertna…
            Poczułam coś. Ktoś dotknął moją rękę. Oblała mnie fala gorąca, która eksplodowała w każdym zakamarku mojego ciała, powodując przyjemny, kojący dreszcz. Czułam! Każdy dotyk był elektryzujący. Nie mogłam się opanować i z całą siłą podniosłam palec. Ktoś wziął moją dłoń do rąk, niczym jakieś bóstwo, z największą delikatnością podniósł i schował ją w swojej. Usłyszałam płacz. Powoli otworzyłam oczy. Przyszło mi to z łatwością. Zobaczyłam kamienny sufit i ściany pokryte kunsztowną boazerią. Nade mną stały dwie osoby. Jedną był mężczyzna, drugą dziewczyna w dość nietypowej fryzurze. Różowowłosa kobieta trzymała moją rękę i wpatrywała się w jakiś nieodgadniony punkt, a facet był odwrócony tyłem i szlochał jak mój syn.
            -Al-licja już się nie obudzi? Czy taki miał być jej koniec? Umrzeć? – powiedział z takim smutkiem, że na chwilę zakręciła się mi łza w oku. Ten głos… Słyszała go! Był w jej śnie. Powiedziała mu, że ma się pospieszyć, bo umrze.
            -Daj spokój Supermanie. Końcem życia jest śmierć. Zawsze tak było. Od tysiąc tysięcy lat. Zachorowała na bardzo poważną chorobę i niestety kaput…. – chciałam krzyknąć „halo!? Ja tu jestem! Żyję!” Lecz wydałam z siebie tylko westchnięcie. Oboje spojrzeli na mnie jak na ducha. Na ich twarzach malowało się zaskoczenie. Wyglądali uroczo. Uśmiechnęłam się do siebie.
            „Widzicie? Żyję!!!” – zamiast tego powiedzieć ponownie westchnęłam. Edward uśmiechnął się szeroko. No właśnie! Edward! Mój najlepszy przyjaciel! Nie mogę uwierzyć, że mnie znalazł.
            - Alicjo!? Ty żyjesz! - wykrzyknął Edward - Cleo, widzisz to? Ona żyje! To cud! Musimy się stąd wydostać jak najszybciej, bo jeszcze jej się pogorszy! Tylko jak? Może uda nam się wykopać tunel, czy może...

            -Mam lepszy plan, ha ha ha! –przerwała mu i zaśmiała się jak jakaś potężna czarodziejka – Potrzebna nam Iskra! - Cleo Redmoon zaczęła wyklaskiwać jakiś szalony rytm i wirować po całym pomieszczeniu, wytwarzając krwistoczerwoną aurę. Patrzyłam na nią z wielkim podziwem, aczkolwiek nie z zaskoczeniem, ponieważ nic już nie mogło mnie zaskoczyć.

Niespodzianka :P


Rozdział XVI
Łucja
                Gdy otworzyła oczy, reanimował ją Robert. Na widok jej przytomności, wyszczerzył zęby w uśmiechu. Szybko rozejrzała się wokoło. Leżała na przykrytym śniegiem kamieniu, a wokoło panowała grobowa cisza. Robert przy pomocy swej „super mocy” ogrzewał ją. Łucja kaszlnęła i pospiesznie wstała.
            -Ekhm… Jesteśmy już na MAGIC ISLAND? Co? – szybko wyrzuciła z siebie pytanie.
            -Prawdę mówiąc… to tak. – Robert ponownie się miło uśmiechnął i zamienił w słup ognia. Grrr… Gorące powietrze uderzyło ją w twarz. Okropnoość!!!
            -To co robimy? – zniecierpliwiła się.
            -Idziemy po moją córeczkę, później po Alicję, jednakże najpierw – z pogardą spojrzał na jej postrzępione ubranie – musisz się przebrać.
            -Masz coś do moich ciuchów? – naburmuszyła się Łucja.
            -Nie… nic! HAHAHA – roześmiał się odrażająco serdecznie. – Jedynie co chcę, to żebyś się nie przeziębiła, bo wtedy… Cienie będą miały dodatkową ucztę.
            -Sam się ubierz – mruknęła ze złością i natychmiast wzięła swoją torbę, która spoczywała koło Roberta. Popędziła, okryta kocem, w krzaki i zaczęła się ubierać. Założyła na siebie czarną koszulkę, czarne spodnie i płaszcz – koloru smoły. Koc posłużył jej jako szal. Jej oczy były bardzo podkrążone. Sama ziewała ze zmęczenia. Obmyła swoją twarz zimnym śniegiem, co ją trochę orzeźwiło i poczłapała do Roba, który miał postać pięciu, szalejących, piekielnych jęzorów.  Zrobiło jej się trochę cieplej, i to nie tylko dlatego, że przed nią latało ognisko, lecz przez to iż posłuchała TO OGNISKO i ubrała się, jak należy w tej porze roku.
            -No dalej, idziemy! – rozkazała, bez jakichkolwiek wstępów. Uważała, że są one tylko stratą czasu, po prostu zbędne. Dla niej, najważniejsze jest przejście do sedna sprawy. Łucja ruszyła naprzód, nie odwracając się za siebie. Przeszła kilka kroków, gdy usłyszała niski, barwny śmiech.
            -CO!? – warknęła odwracając się.
            -To nie w tą stronę! Idź za mną. – i ruszyła z posępną miną, za latarnią morską. Było już dawno popołudniu i zaczynały połyskiwać gwiazdy. Koło nich, z jednej strony zasiany był las, z drugiej spadało urwisko, a na dole leżała zamarznięta rzeka. Musiała uważać (a może nie?) gdzie stawiała stopę, bo przez najmniejszy, niewłaściwy ruch, mogła spaść i rozbić się, co w ogóle nie zmartwiłoby ją, biorąc pod uwagę, jakie ma okropne życie. A naprawdę uważała, że tak jest. Nic nie miała w życiu, poza mało płatną pracą i siostrą (która najprawdopodobniej umierała). Nie miała najwygodniejszego mieszkania, najzgrabniejszej figury… a przede wszystkim chłopaka. Nigdy nie spotkała tego jedynego… Oczywiście, byli niektórzy fajni chłopcy, którzy zwrócili na nią uwagę, lecz była zbyt młoda i głupia by ich docenić. Zawsze próbowała ich odtrącić, co postępowało zerwaniem i narastającym uczuciem samotności i niedocenienia. Może powinna się zmienić? Może z charakterem jest coś nie tak? Jest zbyt zgorzkniała? Sceptyczna? Niesympatyczna – na pewno! Nikt ją przez to nie docenia. Musi się zmienić, bo jeśli nie… To do końca życia będzie tak samo. Dzień w dzień. Aż w końcu, na łożu śmierci, przypomni sobie, że jej życie nie miało sensu, bo tam kiedyś się nie zmieniła. Zmieni się! Tak! Już to czuje! Łucja padła na ziemię i zaczęła głośno płakać. Echo odbijało się od każdego drzewa i każdej góry. Robert – jako staruszek – ukucnął obok niej i delikatnie ułożył swą dłoń na jej ramieniu. Było jej dobrze, czuła nieznane do tej pory ciepło w klatce piersiowej. Płakała łzami radości. Płacz nie jest zły – jest wspaniały. Przepełniło ją szczęście. Na samą myśl o tym, zapłakała jeszcze rzewniej i głośniej. Położyła lekko swoją głowę na ręce Roba.
            -Ciii… - uspokajał ją, a ona nadal szlochała. – Co się stało?… Łucjo… ciii…
            Łucja wreszcie się otrząsnęła, wytarła mokrą twarz w aksamitny koc i szybko wstała.
            -Nic mi nie jest… tak tylko. – nieśmiało się uśmiechnęła
            -Co do tego miałbym pewne wątpliwości – wsparł dłonie na biodrach – No powiedz staremu dziadkowi, co ci leży na wątrobie.
            -Eh… mmm… Nie wiem… Może żołądek? – spytała się Łucja. – Przepraszam… na serio… nie uczyłam się biologii… to była strata czasu. Dobrze powiedziałam?

            -A ty znowu…. Ja z tobą nie wytrzymam. Dziewczyny… - żachnął się - Powiem  po prostu: wyżal mi się. Będzie ci łatwiej wszystko wytrzymać, może zrozumieć. -  przez chwilę szli w milczeniu, jednakże po chwili z Łucji wylały się słowa i wszelkie zmartwienia i tak jak powiedział Robert, zrobiło się jej bardzo dobrze – wręcz wspaniale!

piątek, 18 lipca 2014

Rozdział XV


Rozdział XV
Edward
                                         „Sława podąża za cnotą jak cień” -Cyceron
         
                   Musis (czyt. Muz–is, tak się zwał władca owej wyspy, na którą rzekomo trafili) miał dwa wymiary. W pierwszym wyglądał jak normalny mężczyzna, czy nastolatek, ubrany w czerń, z dodatkami czerwieni. Drugi wymiar nastąpił wraz z przyjazdem na MAGIC ISLAND. Na jego głowie pojawiło się niebieskie pasmo włosów. Zamiast obcisłych, markowych ciuszków, jego męską sylwetkę ozdabiała atramentowa toga przepasana krwistym pasem. Twarz pokrywały lekkie zmarszczki dumy i rządzy władzy. Spojrzeniem zimnym jak lód, wydawało się że umie sparaliżować ofiarę, obezwładnić ją, a w najgorszym wypadku zabić. Ofiarę, czyli Żywego. Co za nieszczęście przytrafiło się Edwardowi, że akurat on, z własnej woli wlazł w pułapkę, śmiertelną karykaturę. Chciał uciec, ale wzrok Musisa trzymał go, jak na smyczy.
Władca uśmiechnął się i usiadł na kamieniu, który był pokryty śniegiem.  Rozkoszował się widokiem wschodzącego słońca. Oddychał powoli i ciężko. Co chwilę chrząkał tłumiąc szyderczy śmiech. Pochłaniał każdy promyk słońca, zostawiając dla Edwarda tylko swój cień. A on prawie zamarzał. Trząsł się z zimna jak ogolony kurczak, był okropnie głodny i spragniony, na dodatek nie znał tu nikogo, co Potężnemu dawało wielką uciechę.
            - Nudzi mi się… - westchnął Wielki M. – Wiesz co? Chcę się pobawić… - uśmiechnął się złośliwie i machnął ręką. Edward padł twarzą na lodowatą ziemię i skaleczył się w dłoń. Śnieg został zabarwiony na odcień ciemnej czerwieni.
            -Ojjj… - Musis jęknął fałszywie, po czym zrobił kilka, niezwykle trudnych do zapamiętania, kombinacji palców. W tej samej chwili, Edward uniósł się nad ziemię i spadł, robiąc przeraźliwy huk.
            -Ale z ciebie dziecko – warknął poszkodowany. - Bić się nie potrafisz, tylko pastwisz się nad ludźmi swoimi magicznymi sztuczkami. Sadysta…
            -Ależ Edwardzie, złotko ty moje! – wykrzyknął uradowany jego wypowiedzią – Edziu, Edku, moja szczęśliwa złota rybko! Ja tobie nic złego nie chcę zrobić. Nudzi mi się. Koszmarnie! – i pchnął go nad urwisko z zamarzniętym wodospadem.
            -Chcesz mnie zabić?!! Popełnisz przestępstwo!
            -Hahaha! Nic nie rozumiesz głupcze! – zatriumfował głosem – Mogę zrobić z tobą wszystko co mi się żywnie podoba, a ty nie możesz mi przeszkodzić! – i znów popchnął go dalej. Edward stracił równowagę i upadł na ziemię. Szybko podleciał do niego Cień  uśmiechnął się beznamiętnie, jak na spleśniałą kanapkę. Jego poddany próbował się podnieść, jednakże za każdym razem, przygniatał go swoim ciężarem. Minęły dwie minuty, zanim zdążyło mu się to znudzić, bo kopnął go z całej siły w żebra. Edwardowi zakręciło się w głowie i jedyne co zapamiętał, to to, że spadał z lodowego urwiska.
~* * *~

"– Puchatku?
– Tak Prosiaczku?
– Nic, tyl­ko chciałem się upew­nić, że jes­teś". ~ Ku­buś Puchatek 

-Edek? – ktoś powtarzał jego imię. Otworzył leciutko oczy i ujrzał dwie kobiety. Jedną była, na sto procent, Alicja. Poznał jej smukłą postać i falujące kasztanowe włosy. Jednak coś było z nią nie tak. Leżała jak on na podłodze, krztusząc się i trzęsąc. Wiła się, zapewne chciała się podnieść, lecz coś niewidzialnego trzymało ją w miejscu. Chciał rzucić się żeby jej pomóc, lecz zatrzymała go ręka Gotki w różowych włosach ( tą samą, która mu się śniła). – Nie dotykaj jej misiu. Jest ciężko chora. Ma zapalenie opon mózgowych. Umiera. Nie dasz rady jej uratować. Wierz mi, próbowałam. Wszystkie próby na nic. Dzień w dzień to samo. Coraz bardziej blednie i chudnie. Głośniej kaszle. Tak chcę, tak.. tak – różowa zaniosła się szlochem – a ona mi to robi. Bo… bo… Nno właśnie czemu. Czemu??? Pytam siebie o to codziennie. Nikt mi nie odpowiada. Jestem tu samotna jak palec… Może mi wytłumaczysz? Chociaż nie.. NIE! Nie rób tego. To nic nie pomoże, Edziu… Edek! Zrób coś! Jutro umrzemy… wszyscy…
            -J-ja nie wiem jak pomóc. Po to właśnie tu przyjechałem… Żeby uratować Alicję, a teraz sam trafiłem w pułapkę. – Podniósł się z brudnej ziemi. – Nie mam po co żyć… Wolę umrzeć z nią niż wracać sam do domu. Też masz tak, hmmm… Jak mam do ciebie mówić?
            -Cleo Redmoon. – uśmiechnęła się niepewnie i odchrząknęła. – Tego nikt nie zmieni. To, że tu byliśmy na zawsze zostawi ślad w naszych wspomnieniach.  To taka duża kreska wyżłobiona w duszy… Na zawsze.
            -Cleo.. – zaczął – myślisz że ona się obudzi? Boże, ile bym dał żeby jeszcze raz usłyszeć jej głos, aby jej truskawkowe usta uśmiechały się, a błękitne oczęta promieniały. Tak na chwilę. Oddałbym życie za jeden znak.
            -Kochasz ją – rzekła wprost Cleo.
            -Co? – Edward odchrząknął i przez chwilę milczał – a nawet jeśli tak, to nie powinienem jej tego okazywać. Ma przecież cudownego męża i wspaniałego synka. Nie chcę tego popsuć.
            -Ten mąż jest TAKI wspaniały, a nie pojechał za nią, pokonując tysiące kilometrów i narażając się na niebezpieczeństwo. To przecież ty poświęciłeś swoje życie, bo chciałeś ją uratować. Nie myślałeś o wszelkich przeszkodach tylko o niej. Kochasz ją.

            -Nie. – odpowiedział - Wiesz co? Przyjaźń czasami jest mocniejsza niż miłość. Miłość to jest uczucie, a przyjaźń to wybór.  Ja wybrałem.

Bezkształtne postaci...

Rozdział XIV

 „Mieć nadzieje to... ocze­kiwać w ciem­ności na pro­mień światła i nie za­mykać oczu - choć nic się nie widzi - z rozpaczy.” ~ Antonio
         
   Krztusiłam się. Zimne strugi potu spływały z czoła na niewidzialną już dla mnie podłogę. Z trudem łapałam powietrze, które natychmiast uchodziło ze mnie, wraz z napadem kaszlu.
            Zniknęły… Coś się stało. Było cicho. Aż za…

            Z bólem lekko otworzyłam powiekę. Oślepiające światło zamknęło ją na nowo. Poruszyłam przypiętą kajdanami ręką. Auć… Okłamały, porzuciły… muszę coś zrobić. Muszę…

sobota, 12 lipca 2014

Na co by się zdało two­je dobro, gdyby nie istniało zło i jak­by wyglądała ziemia, gdy­by z niej zniknęły cienie? ~ Michaił Afanasjewicz Bułhakow

Rozdział XIII
Łucja
            Nieraz wyobrażała sobie Cienie. Myślała, że są to jakieś drastyczne osobistości. Tymczasem okazało się że jest inaczej.
           -Ale ciacha! – Nie mogła się powstrzymać i wykrzyknęła to na cały głos. Jęzory Roberta zaczęły rosnąć i szaleć.
            -Czemu, wy dziewczyny, tak o nich myślicie?    To obleśne! – zaczął – Co niby oni mają takiego w sobie lepszego, niż my, zwykli ludzie?
            -Właśnie to, że są niezwykli! – Łucja zaczęła się przyglądać ich zwinnych pełnych lekkości skoków do wody.
            -Dobrze, że chociaż nie jesteś zła. Nawet ładniej  wyglądasz. I do tego się uśmiechasz. Fantastycznie! – przerwał, a jego płomyki się uspokoiły. – A teraz, przebierz się, proszę, w strój kąpielowy i załóż butlę tlenową. Nie będzie ci zimno, uwierz. – i poleciał błyskawicznie w górę. Łucja zaczęła się przebierać. Zajęło jej to więcej czasu niż się spodziewała. Poza tym koniuszki palców jej odmarzały i już chciała nakrzyczeć na  Roberta, gdy wtem zjawił się i otulił ją kocem.
            -Myślę, że to, tobie pomoże. Nie bądź zła, że nie było mnie przy tobie, bo szukałem tego – wskazał na niebieski koc – Jednak doskonale sobie poradziłaś. Może nawet lepiej, że tak się stało, przynajmniej się nie krępowałaś. – Łucja skinęła głową i zadrżała.
            -Jest koszmarnie zimno. Po jaką choinkę, mamy to robić??? – odpowiedziała tylko. Na środek mostu, poszli milczeniu.
            -Pozwolisz? – Płomień wskazał na walizkę.
            -Taaa… Jasne, oczywiście! – podała mu, a on ją pochłonął .

            -Jeszcze jedna rzecz… Masz płynąć za mną! – Wykrzyknął i wskoczył do wody jak gdyby nigdy nic. Łucja włożyła sobie rurkę od butli tlenowej do ust i również wskoczyła pionowo w dół, przecinając lodową taflę rzeki.

piątek, 11 lipca 2014

Miłość i sny

Rozdział XII
Edward
            Przechodzili w grobowej ciszy przez drewniany most, aż nagle pierwszy Cień stanął. Spojrzał szybko na swojego dowódcę, a gdy ten skinął głową, wskoczył do rzeki Kiki. Z gardła Edwarda wydobyło się jęknięcie. Julia zaś, stojąca przed nimi, wydawała się cała zafascynowana. Szła z Krzysiem za rękę i puszczała co jakiś czas tęczowe iskierki.
            -Krzysiu? – zapytała się cicho.
            -Mmm? – mruknął.
            -A nam nic się nie stanie, co?
            -W ogóle! Musisz tylko na chwilę wstrzymać oddech, a ja cię poprowadzę. – odrzekł Krzysiu. Julia, słychać było, że odetchnęła z ulgą. To samo zrobił Edward.
Każdy Cień skakał do wody, z dostrzegalną gracją i pewnością. Po dwudziestu skokach Cieni, nadeszła pora na Julię i Krzysia. Dziewczyna zadrżała. Chłopak policzył do trzech, coś jeszcze powiedział do niej na ucho, po czym skoczyli. Wreszcie Edward zauważył jaka jest różnica pomiędzy Cieniem, a człowiekiem. Julia spadała pionowo, natomiast Krzysiek latał, i powoli, dotykając palcami powierzchni wody, zatopił się w niej.
-Teraz my! – w oczach trzymającego go Cienia, dostrzegł przebłysk szaleństwa. Dowódca szarpnął go i polecieli na dno krystalicznego zbiornika. Poczuł że się dusi. Krztusił się wodą, topił się. Kolejne otarcie o śmierć. Cień pokręcił głową i miło (miło!) się uśmiechnął. Chwycił go za usta, po czym wszedł do jego ciała, łaskocząc podniebienie. Stracił przytomność.
Kiedy się obudził nadal był w wodzie. Mógł oddychać!  Nagle usłyszał głos w swojej głowie.
-Jeszcze tylko chwilę. Zaraz będziemy na miejscu. A teraz śpij! Nie cierpię, gdy mi się budzą w trakcie. – Edward ponownie zamknął zmęczone powieki, a kiedy je otworzył, był już na powierzchni.

-Ciekawe masz sny! – powiedział władca MAGIC ISLAND. 

wtorek, 8 lipca 2014

Czytać mi tu, a nie tej.... :D

Rozdział XI
Łucja
            Wciągu  dwunastogodzinnej, trudnej podróży, miały miejsce tylko dwa postoje, z czego były one przeznaczone na zatankowanie pojazdu. Kiedy znalazła się w Tanglanie, wreszcie odpoczęła, czkając na Roberta. Zjadła kanapkę i skorzystała wreszcie upragnionej toalety.
Po długiej jeździe znalazła się w malowniczym miasteczku. Na rynku wznosiła się bazylika ze złotą kopułą u szczytu. Kamienice mające najróżniejsze odcienie tęczy, poustawiane były równolegle do brukowanych ulic. W oddali widać było mosty wybudowane nad krystalicznie czystą rzeką Kiki. Jeden most był drewniany. Zapewne starszy od drugiego. Oba jednak były bardzo zadbane i dobrze zakonserwowane. Przechodni byli ubrani niestandardowo. Panie miały krótkie, białe spódniczki i kolorowe sweterki. Panowie ubrani byli w krótkie spodenki i białe podkoszulki. Trzeba zaznaczyć, że na dworze było minus trzynaście stopni Celsjusza. Łucji było koszmarnie zimno, więc po obejrzeniu w skrócie miasta poszła do najbliższej kawiarenki. W środku panował tłok. Ludzie przekrzykiwali się nawzajem, mówiąc szybko po angielsku. Na szczęście coś tam z niego umiała i dogadała się z innymi ludźmi, choć niektórzy patrzyli na nią z ukosa i niesmakiem. Nie podobał się im jej akcent, czy co? Przecież starała się jak umie.
Przez wielkie drzwi wszedł niski staruszek. Zrobiło się nagle ciszej. A może ona sobie tylko tak wyobraziła?  Tak czy inaczej wszedł i nie zamierzał wyjść. Przypatrywała mu się, bo przecież dokładnie wiedziała kim jest. Starzec zamówił sobie grzane wino i usiadł przy wolnym stoliku. Miał na sobie ubrania takie jak inni mężczyźni, czyli dziwne.
Wreszcie spojrzał na nią i pokiwał ręką, dając do zrozumienia, że ma przyjść. Kiedy podeszła, lekko się ukłonił.
-To idziemy wreszcie? Czekam tu od godziny, a sam powiedziałeś że ty będziesz tu pierwszy na mnie czekać. – zaczęła bez przywitania.
-Miło cię widzieć Łucjo! – ponownie się ukłonił – Pragnę zauważyć, że czekam, i marznę tu od trzech godzin. A ty, moja damo, nie zauważasz mnie. Gdy cię wołałem nie słyszałaś, więc…. jakim prawem jesteś na mnie zła?
-A jak nie mam być zła? Cóż… myślę, że po prostu zapomnijmy o twoim braku zaangażowaniu tą sprawą i dokończymy naszą, niestety opóźnioną, podróż. – Robert uśmiechnął się miło, wziął głęboki łyk czerwonej cieczy i wstał.
-No dobrze, idźmy już – zapłacił rachunek, a gdy wyszli, zamienił się w swoją dawną postać. Łucja obejrzała się za siebie, bo cały czas trochę ją to przerażało.  Odwróciła się z powrotem i rzekła tylko:

-Daruj sobie, nienawidzę szpanu…

czwartek, 3 lipca 2014

Jubileusz! Sto lat sto lat! Niech żyją, żyją nam rozdziały! taaa... ktokolwiek kiedyś odwiedził tę stronę składam najlepsze życzenia (wiem że nikt xD) po prostu cieszę się z życia!


Rozdział X

            Bezkształtne postaci domagały się mojej uwagi. Wplątywały się w moje oczy, zostawiając po sobie kleksy atramentu. Szukały mych słabości, wiedząc, że nie mogę sobie z nimi poradzić. Wchodziły do mojej głowy, zabijając wszystko co tam napotkały.  Szczypały, drapały, przedzierały się przez moje wspomnienia. Czuły, że nie wiem.
           
                   Czego nie wiem? Tego, że zaraz umrę. Że za naście godzin, zamknę na zawsze moje powieki. Że nie doczekam się wolności.
         
                     Choroba zamykała mi wszystkie drzwi drogi powrotnej. Z każdym dniem domykały się następne. A ja, nie miałam pasującego klucza.
"Bezkształtne postaci
Każda postać
Widoczne ślady
Ciało
Obietnice
Nieodkryta zdrada

Słowa bez znaczenia
I marzenia"

               Wyrazy rozświetliły mrok. Mną jednak wstrząsnął
 strach.





środa, 2 lipca 2014

Ja - MUZIS

Rozdział IX
Edward
            Świadomość, że Julia spała to jeszcze nic w porównaniu ze świadomością, że on również to robił. Szybko się ocknął. Cienie podniosły pojazd jakby to było piórko, a teraz unosili się w szalonym transie lotu. Z dołu pewnie wyglądali, jakby byli chmurą burzową, poruszającą się trzysta osiemdziesiąt kilometrów na godzinę. Edward kilka razy robił się zielony, kilka razy czerwony, ale najczęściej był blady jak ściana. Cienie się śmiały, dając sobie, co jakiś czas kuksańce i piątki. Nie męczyły się ani trochę.
            Julii nie dało się obudzić. Nie reagowała na imię, dotyk, nawet na kopnięcie! Jeden Cień, co jakiś czas się jej przyglądał. „Pewnie to Krzysiek” – pomyślał sobie. Wśród Cieni, nie było żadnej kobiety. Mężczyźni mieli stroje Emo i Gotyk i byli (obiektywnie) całkiem przystojni.
            Wszyscy mieli czarne, połyskujące peleryny i czarno-czerwone apaszki. Na bladych dłoniach rozrastały się tatuaże. Twarze podkreślał mroczny makijaż. Na nogach mieli wypastowane, błyszczące martensy. Wyglądali jakby urwali się z jakiegoś filmu, co rzeczywiście mogłoby być prawdą.
            Po dwóch godzinach przerażająco nudnej  jazdy zaczęli lądować. Prędkość jednak się nie zmniejszyła. Edward machinalnie nadepnął hamulec. Spadali. To koniec.
            -Przepraszam wszystkich ludzi, którym wyrządziłem krzywdę, przepraszam cię Alicjo, że nie zdążyłem na czas. Tak mi przykro. Wybacz! Niedługo niestety do mnie dołączysz. – szepnął nerwowo Edward.
           Mężczyzna zamknął oczy i zaczął wyobrażać sobie upadek. Najpierw poczułby zderzenie z ziemią. Niewyobrażalna siła ścisnęłaby go i Julię. Wtedy ich serce zapukałoby ostatni raz. Kości i krew wypływałyby z ciała czyniąc je niewyobrażalnie zniszczone. Setki mięśni i kości zostałyby skazane na pokarm dla zwierząt żywiących się takimi jakimi oni by zostali. Szczątki wozu porozrzucane byłyby na całym obszarze lasu, czy ulicy. Nie zostałoby po nich nic co można byłoby wskazać na ich tożsamość. A to wszystko przez niego i nikogo innego! Otworzył oczy. Ogromna fala światła obmywała mu oczy. Umarł. Tak. Czuł to. Już po wszystkim. Koniec cierpień i rozpaczy. Czadowo! Edward odetchnął z ulgą. Nagle ktoś go chwycił za rękaw.
            -Koniec wycieczki! – warknął. Głos przywrócił go do rzeczywistości. Był to Cień. Rozejrzał się wokoło. Wylądowali. Obok niego, przy samochodzie, stała Julia, która była cała obsypana kolorowymi iskierkami i przytulała się do jakiegoś chłopaka, również Cienia. Edward obserwował całą sytuację w ogromnym oszołomieniu. Nagle jakiś czarny facet (nie Afroamerykanin) otworzył z impetem drzwiczki i jednym szarpnięciem wyciągnął go z samochodu. - Jesteśmy w Tanglanie. Idziemy na pieszo! Ruszaj się gruby oszołomie! - Popchnął go nieziemską siłą w przód. Edward omal się nie przewrócił. Robił się coraz bardziej zły i smutny. Tego nie przewidział. Bo właściwie kiedy wyruszali nie miał żadnego planu, jak tylko pojechać na MAGIC ISLAND, odbić Alicję i wrócić do domu. Nie wyobrażał sobie, że po drodze będzie miał jakiekolwiek przeszkody.  Zepchnął ze swojego ramienia bladą rękę Cienia i powiedział najmilej jak umiał.
            -Proszę pana, nie życzę sobie takich zachowań, tu są kobiety! Prosiłbym więc, o trzymanie swoich rąk przy sobie.
            -A ja radziłbym się panu zamknąć, bo im więcej pan powie tym dla pana będzie gorzej. To wszystko co mam do powiedzenia. – ponownie położył i zacisnął swoją dłoń na jego ramieniu, a Edward znowu ją zrzucił.
            -Tak jak powiedziałem… Proszę o trzymaniu tych łap przy sobie… - warknął i cały się napiął.
            -Nie ty tu wydajesz polecenia. Chyba jeszcze nie doceniasz naszych umiejętności. – tu się lekko zaśmiał – Wolałbym, aby nie były tu one przedstawione – spojrzał się w  stronę Julii, po czym zaczął szeptem. – Tego… właśnie wolałbym nie pokazywać przy damach.
            -Ja… - Edward zawahał się. – Ja nie sądzę żeby miało to jakiś szczególny wpływ na moje życie. Proszę… Niech pan zademonstruje swoją moc. – Mroczny facet zacisnął obie pięści. –Chyba że jest tak mierna, że nie warto jej pokazywać. – dodał.

            -Mierna?! To ty jesteś mierny, Żywy człowieku! – wykrzyknął z pogardą. – Nie pokażę tobie tego co potrafię! Nie zrobię tobie tak wielkiej uciechy, nie okażę tobie mojej słabości, albowiem jestem władcą mojej wyspy i wszystkie przyjemności dotyczą MNIE. A teraz idźmy, ponieważ czas, który tak szybko płynie, zaczął przyspieszać. – Zakleszczył zimne palce na jego rękach z przeogromną siłą i popychając Edwarda, ruszyli na przód.

Rozdział VIII :O

Rozdział VIII
Edward
Było już południe, gdy zaczęło brakować paliwa. Zajechali do najbliższej stacji i zatankowali. Julia poszła do sklepu kupić sobie hot-doga, a Edward planował dalszą drogę.  Za tysiąc dwieście kilometrów dojadą do Tanglanu. Czyli, jak dobrze pójdzie dotrą tam za osiem godzin. Stamtąd pójdą już na piechotę. Na samą myśl o tym Edward dostał gęsiej skórki. Fakt, temperatura nie podniosła się nawet o jeden stopień. Mróz wchodził pod skórę atakując ją. Palce mu odmarzały, a nos robił się czerwony jak pomidor.  Musiał jednak rozprostować swoje kości. Miał już dość siedzenia przez pięć godzin w nieswoim aucie, z intrygującą, ale zarazem nieznośną (w sensie gadulstwa) kobietą. Żadna z nim tyle nie rozmawiała, a już nie o wszystkim. Krępował się przy każdym intymnym pytaniu. Wtedy milczał.
Nie chodzi o to, że zawsze milczał. Nigdy nie zdarzało mu się to przy Alicji, tej którą teraz poszukuje. Pierwszy raz spotkał ją w gimnazjum, gdzie oboje dostali się do teatralnej klasy. Mimo, że była wyższa od niego o głowę, rozmawiała z nim jako jedyna osoba w szkole. Nie był zbytnio lubiany, a fragmenty jego zażyłości z klasą wskazane były tylko na zdjęciach klasowych, gdzie zawsze miał nieobecną minę. Alicja była jego przeciwieństwem, miała górę przyjaciół, ogromną popularność w szkole i kochała pozować do wszystkich zdjęć. Razem tworzyli nierozerwalny `team`. Mówili sobie sekrety, obgadywali nauczycieli i chodzili razem na kruche ciastka do kawiarni. Przy niej stawał się otwarty, częściej się śmiał. Może, gdyby wtedy do szkoły, ściśle – do ich klasy nie dołączył Waron, wszystko potoczyłoby się inaczej. Nowy był strasznie zagubiony, więc cała klasa angażowała się żeby się do nich przyzwyczaił. I tak się stało. Po dwóch tygodniach był popularniejszy niż on po semestrze. Alicja się w nim zakochała, on w niej i zostali parą. Po dziesięciu latach poślubili się. Alicja i Edward już studiowali. Ona aktorstwo, on reżyserię. Wkrótce opuściła studia, ponieważ urodziła Kaspiana. Edward ukończył studia i zaczął kręcić reklamy zatrudniając najlepsze modelki. Wkrótce okazało się, że Alicja zaliczyła casting no i… zaczęli razem pracować. Jego firma jest bardzo prestiżowa i ma najlepsze notowania na liście najbardziej sprzedającej się odzieży.  Teraz oboje są bardzo sławni i przerażająco bogaci.
Julia wyszła ze sklepu trzymając w jednej ręce wielką bułę, a w drugiej kupony rabatowe. Twarz miała usmarowaną keczupem jak dziecko.
-Nie jest tobie zimno? – zapytała się. „Jest i to koszmarnie, nawet nie wiesz jak”- pomyślał sobie.
-Nie, ależ skąd! – wykrzyknął, a ona popatrzyła na niego z ukosa.
-To dobrze, bo mi okropnie! Ledwo wyszłam ze sklepu, to już po mnie ciarki chodzą, wiesz?
-Dobra, wsiadaj już, bo zamarzniesz. – Otworzył jej drzwiczki samochodu, a ona ani drgnęła.
-Prędzej ty! – zaczęła się przekomarzać.
-Taa… jasne…-  odpowiedział.
-Nie no! Mówię serio! Założymy się? – trysnęła z niej fala iskierek, która rozświetliła jej białą cerę. Uśmiechnęła się triumfalnie, a on posłusznie wgramolił się do ciepłego samochodu. Nienawidził przegrywać z dziewczynami.

Zaczęli znowu swoją podróż. Szum jazdy powoli przerodził się w usypiającą kołyskankę, która sprawiła, że Julia zasnęła. Wreszcie nikt go nie rozpraszał w jeździe. Niebo zaczęło się ściemniać . Zrobiło się przerażająco, ponieważ to co zobaczył, wcale nie było spowodowane zmianą pory dnia. To latało, miało czarne ubrania i ludzkie twarze. To próbowało się do niego dostać. To coś, to prawdopodobnie Cienie. Przeszył go ból głowy, a Julia smacznie spała.

piątek, 27 czerwca 2014

Co dalej.... :P


Rozdział VII
Łucja
Zjadła ostatni kęs wegetariańskiej pizzy i połknęła tabletkę na chorobę lokomocyjną. Była okropnie zdenerwowana i nie wiedziała jak sobie z tym poradzić. Robiła to wszystko dla siostry! Dla tej, która ją ciągle wspierała i pomagała, i pocieszała. Ale po co? Żeby umrzeć! Fakt, nie miała nic do stracenia. Nie była nikim sławnym, ani bogatym. Żyła tylko dorabiając sobie w żałosnym serialu, gdzie dostała mało atrakcyjną rolę. Może poniekąd lubiła tę pracę… Codziennie wspaniale się bawiła, ustawiając się do zdjęć, rozmawiając z fantastycznymi, sławnymi i bardzo ciekawymi osobami lub recytując po sto razy (a może i więcej) krótki fragment tekstu. Żałowała jedynie tego, że nie była bohaterką, tylko jakąś tam pomniejszą osobą. Tak czy inaczej, kochała swoją pracę i zamierzała jeszcze do niej powrócić.
Łucja stanęła w przedpokoju przed lustrem.
-Ależ się wystroiłaś, ho ho ho! – powiedział głos należący do Roberta. Nie powiedziałaby, że się wystroiła, może jedynie o siebie zadbała. Jej średniej długości, brązowe, falowane włosy niezdarnie układały się na jej ramionach. Oczy podkreśliła tuszem do rzęs, a usta różowym błyszczykiem. Założyła też czarny sweterek w skandynawskie wzory i beżowe spodnie, co bardzo ładnie ze sobą kontrastowało.
- TY już jesteś? – warknęła. – Tylko psujesz mi nastrój!
- Chciałem ci powiedzieć, że czeka na ciebie taksówka, która zawiezie cię do Tanglanu. Obiecane przeze mnie rzeczy są już tam spakowane. W Tanglanie będę na ciebie czekał.
- Znalazł się opiekuńczy! Phi!  - prychnęła Łucja.
- Nie robię to ze względu na ciebie, ale ze względu na moją córkę… Dowiedziałem się, że wybiera się tam gdzie ty, ale w zupełnie innej sprawie. – Łucja nadstawiła uszu. – Jedzie poślubić Cienia!
- O! A to ciekawa dziewczyna! Wybiera się prosto w  ręce wroga. Robercie, nic na to nie poradzisz. Tak mi przykro, uwierz. – uśmiechnęła się złośliwie.
- Czy ty za grosz nie masz serca? Takiego jak każdy inny człowiek? Nie możesz choć raz okazać współczucia, czy jakiejkolwiek oznaki empatii?...
- Nie! Co panu odbiło? Ja się nie zmienię! Pod żadnym pozorem. Taka byłam, taka jestem i taka będę. – przerwała mu. Robert zmienił się z palącego ognia     w staruszka. W oczach Łucji latały czarne kropki.           W końcu ujrzała całą jego postać. Był niższy od niej          co najmniej o dwie głowy. Włosy odrastały mu tylko      po bokach głowy. Oczy miał nienaturalnie wodniste koloru srebrnego.
- A potem? – spytał się z nagłą nieśmiałością.
- A potem kaput, panie profesorku! Nie zmienię biegu życia, każdy musi umrzeć.
-Ale nie każdy w takiej złej sławie! Nie myślałaś nad tym, że nie tylko tobie jest dany głos? Ludzie także rozmawiają między sobą. Nie jesteś czasem ciekawa, w której rozmowie rozbłyśnie twoje imię? Czy rozweseli tę rozmowę, czy raczej zasmuci? Nie mam nic do ciebie, ale nigdy taka nie byłaś… - dziadek skurczył się, a Łucja się zaniepokoiła. Już nie słuchała tych słów, jedynie melodię po których one szły. A była ona smutna i wolna, zagrana przez melodyjną wiolonczelę. Przypomniała sobie o rodzicach. Kochała ich ponad wszystko. Czemu ich porzuciła? Ach… no tak… kłótnia… Z jej, jeszcze dziewczęcej twarzy, popłynęły łzy.
- A właściwie Robercie… czemu mi pomagasz?
- Bo jestem… jestem coś winny twoim rodzicom. – Łucja odetchnęła, wyszła, trzymając swoje tobołki z domu, zostawiając otwarte drzwi.


czwartek, 26 czerwca 2014

Czas na rozdział szósty C:

Rozdział VI
Edward
Nie minęła godzina, a już podążał w stronę domu. Towarzysząca mu Julia, cały czas opowiadała o przeróżnych przygodach i o wielu innych rzeczach. Edward zdumiał się gadatliwością dziewczyny, ale nie przeszkadzało mu to.
-Raz było nawet tak… że udało mi się stworzyć fajerwerki. Jedyne co nie wyszło, to to, że tato był zły. Ale za to miałam fantastyczną zabawę! Mówiłam ci już o tym, że… przeskoczyłam nad Pałacem Kultury. Wydobyłam z siebie największą moc. I pofrunęłam jak ptak, a raczej… jak tata. Gonił mnie przez cały dzień. Dobrze, że był wtedy Sylwester. Ludzie nie mieli… o niczym… pojęcia. A teraz.. tato mnie szuka. A ja, biedna… że jestem tak zauważalna… chcę wreszcie opuścić swój dom i zamieszkać ze swoim… chłopakiem. Ma na imię Krzysiek no i cały jest taki boski! Tato się strasznie sprzeciwia, bo on mieszka na MAGIC ISLAND i jest cieniem. Ale w końcu, czy ja też jestem normalna? No nie! Więc tak sobie pomyślałam, że Krzysiek i ja pobierzemy się. Jakbyś nie wiedział MAGIC ISLAND jest na wschodzie i…
-Zaraz, chwila! Na wschodzie? To przecież tam przechowują Alicję!
-Tak, tak… Słyszałam o tym. Jest Żywa, więc bardzo cenna. Powstrzymują się przed zjedzeniem jej do ich uroczystości, która nazywa się Big Day. Wtedy są zabijane wszystkie Żywe. Żywe tzn. bardzo sławne i przerażająco bogate. Cenne i dla nas, i dla nich. To są te które mają duży udział na tym świecie. Do nich zaliczasz także TY. Ale nie martw się! Cienie żywią się tylko na MAGIC ISLAND, a ty przecież tam nie pojedziesz, co nie Edwardzie? – Edward wydusił z siebie uśmiech. Ma tam jechać, żeby nie wrócić? Cóż, będzie musiał zrobić wszystko co w jego mocy, żeby odebrać Alicję i powrócić z nią do domu.
-A co powiesz na to, żebyś miała bezpłatną podwózkę do Krzyśka? – uśmiechnął się – W zamian za to, zapewnisz mi spotkanie z Alicją. Co ty na to? – Julia się zamyśliła, po czym wykrzyknęła z radością.
-Zgadzam się na tę propozycję! Jestem tobie niezmiernie wdzięczna za to, że zabierzesz mnie ze sobą. Wyjedźmy już dziś! Proszę! Ojczulek za kilka godzin na pewno mnie złapie. Nie chcę tego. Wyjedźmy! – wydała z siebie głos małej, naburmuszonej dziewczynki. Edward pokręcił z niesmakiem głową, ale w duszy zgodził się na to. Chciał szybko zakończyć problem zaginięcia Alicji i z czystym sumieniem powrócić do pracy. Miał dosyć i był już tą sprawą zmęczony.
Wziął ze sobą tylko szczoteczkę do zębów, bokserki na zmianę, czystą koszulę i kartę kredytową. Julia, gdy wyszła wreszcie z łazienki wyglądała znacznie lepiej. Posłała mu przeloty uśmiech i z ciała trysnęły magiczne iskierki.
-No to… w drogę! – rzuciła Edwardowi kluczyki od samochodu. – Jedziemy moim! – wskazała na czerwone ferrari i dała mu znać, żeby otworzył.


środa, 25 czerwca 2014

Rozdział V :D

Rozdział V
Łucja

            Otworzyła jedno oko z myślą, że to był jeden, głupi sen. Rozejrzała się wokoło i na jej twarzy zajaśniał uśmiech. Czyli jednak nie jest wariatką? Co za ulga! Ból głowy minął. Pewnie przez tę podwójną dawkę lekarstw. Z całą energią obróciła się na plecy. Gdy rozejrzała się po pokoju, zauważyła, że panuje w nim wielki bałagan. Prychnęła lekceważąco. Kiedy mieszkała z rodzicami, to oni robili za nią porządki. Teraz wykonuje tę czynność jej kochana ciocia, która przychodzi tu co tydzień od pięciu lat. Wtedy ukończyła osiemnastkę i również pokłóciła  się z rodzicami. Oni kazali wybrać jej kierunek studiów, Łucja jednak nie chciała. Zamierzała zostać aktorką. Było w końcu lato, a w kraju odbywały się liczne castingi. Ojciec nie pozwolił na żaden. Nawet na próbę! Matka go poparła. Jak zawsze… Łucja nie miała zamiaru więcej zwlekać. Pojechała na casting sama. Tydzień później powiadomili ją, że dostała rolę. Jakąś tam pomniejszą, ale to zawsze było coś. Pracę zaczęli już miesiąc później. Kontrakt miał trwać przez dwa lata (bo przecież w końcu robili zdjęcia do serialu). Gdy opowiedziała o tym rodzicom, tak się wściekli, że powiedzieli, iż ma albo wspólnie płacić za rachunki i składać się na jedzenie, albo po prostu wyprowadzić się. I nie można było mówić, że też nie była wkurzona. Zachowała resztki swojej godności i wybrała tą drugą opcję. Wynajęła bardzo tanią (ale też i bardzo małą) kawalerkę i tam zamieszkała. Wkrótce ( po roku ) jej siostra wyszła za mąż. Przeprowadziła się do nowego, wielkiego domu i pozwoliła jej kilka tygodni przenocować, dopóki Łucja nie wzbogaci się wystarczająco żeby mieć porządne mieszkanie. Okazało się, że nie trzeba było długo czekać. Producenci serialu, mówiąc, że mają wysoką oglądalność, dali im podwyżkę, która wystarczała za wynajem „porządnego mieszkanka”.
            Tak sobie myśląc, umyła się i ogarnęła pokój. Wreszcie jest czysto! – uświadomiła sobie. Przez tą pracę zgłodniała. Otworzyła drzwi do kuchni, a tam… prawie upadła na podłogę. Płomień, ten który wczoraj raczył ją odwiedzić, latał po całej kuchni, mając chyba fajną zabawę.
            -Ehm.. – odchrząknęła – Co właściwie pan wyprawia? To trochę… hmmm… moje mieszkanie! – Ogień przeleciał obok jej głośno się śmiejąc.
            -HAHAHA!
           -Ty głupi, okropny, przerażający… no właśnie. Kim TY właściwie jesteś? Dla mnie na pewno nikim! – Łucja obruszyła się i powiedziała do siebie. – Wylazł pewnie ze śmieci i się cieszy. Mam go głęboko w du..
            -Ale to ja wiem gdzie jest twoja siostra – przerwał jej, dalej się śmiejąc. Siostra? Brzmi ciekawie. A co jeśli kłamie. Pewnie bawi się jej kosztem. Nie, nie nabierze się, nie tym razem.
            - Po pierwsze jak mam się do ciebie zwracać?
            -Jak chcesz! –powiedział, a ona spojrzała się na niego zdziwiona – No dobra, okej, spoko loko i jest git. Mów do mnie Rrr..-jego głos posmutniał, a ogień przygasł.
            - Czy.. czy ja coś złego powiedziałam? – spytała się, wyraźnie zakłopotana.
            - Nie. Wybacz. Wspomnienia tak szybko wracają. No nic.  – z płaszcza ognia wyłoniła się pomarszczona dłoń staruszka. Dotknęła ona górnej części płomienia skąd wyłoniła się jeszcze bardziej pomarszczona i wynędzniała twarz. Otarła łzę spływającą po policzku. – Mów mi Robert. Jestem Robert. – kawałki ciała znowu zmieniły się w jęzory ognia.
            - Tak więc… - zaczęła przymilnie – Robercie… Mówiłeś, że wiesz gdzie jest moja siostra, Alicja. To dalej… gadaj!
            - Łucjo, nie znowu takim tonem –powiedział oskarżycielsko.
             "Po pierwsze, skąd on wie jak mam na imię - pomyślała - po drugie, czy każdy musi się zachowywać wobec niej jak rodzic? Czy musi każdy ją wychowywać?
            – Jeżeli mamy współpracować, musimy nawzajem się szanować, a to wymaga pracy od obu stron.
            -Czemu to wszystko musi być takie popieprzone…- mruknęła.
            -Co powiedziałaś? – udał, że nie dosłyszał.
            -Nic.
            -To cieszę się bardzo! – klasnął w swe niewidzialne dłonie. – Twoja siostra jest, delikatnie ujmując, uwięziona. Powoli umiera. No i to znaczy, że…
-Musimy ją uratować? – odgadła.
-W rzeczy samej! – uradował się.
-A gdzie jest to więzienie, w którym przebywa moja siostra?
-To nie jest więzienie tylko MAGIC ISLAND, czyli magiczna wyspa.  W skrócie, będzie to twoja, możliwe, że ostatnia, najtrudniejsza wycieczka w życiu.
-Łał! Ale zapowiada się optymistycznie! – rzekła sarkastycznie - A dlaczego ta podróż będzie dla mnie ostatnia, a dla ciebie nie?
-Żartujesz sobie chyba?! – Łucja potrząsnęła głową w znaku, że nie żartuje. – Przecież jestem nieśmiertelny! – wydał z siebie niski, krótki śmiech.
-Aaaa.. to wiele wyjaśnia. No dobra opowiadaj szczegóły.
-Będzie potrzebna tobie znajomość języka angielskiego. – zerknął na Łucję znacząco – Nie spałaś na tych lekcjach w szkole, prawda?
-Coś tam potrafię – powiedziała skromnie.
-To dobrze! Umiesz walczyć? Wystarczy jak kobieta.
-Hej! Jestem kobietą!
-A no tak… Przecież wiem! Nie denerwuj się. Ta wyprawa nie będzie taka zła. Musisz tylko zapamiętać wszystkie moje wskazówki. Nawiasem mówiąc, bez nich zginiesz. Wiem, wiem.. Mówi się trudno, po prostu pech.
-Przejdźmy do rzeczy, dobrze? – była już zniecierpliwiona.
-Tak, tak, już. Musisz ze sobą zabrać zapas ubrań, bo nie będzie cię w domu przez tydzień. Gaz pieprzowy, kajdanki, lasery, pistolet, i butlę tlenową – dostaniesz ode mnie. Masz kompas? – pokiwała przecząco głową – też ci dam. Weź jeszcze śpiwór, poduszkę i pieniądze. Cienie, te które zabrały  Alicję, nie żywią się mięsem (jak ludzie), ani krwią (jak wampiry, a one naprawdę istnieją! W stanach na przykład mieszkają Cullenowie…), tylko kośćmi. Rozpuszczają je w swoich trujących kwasach, które mieszczą się w ich wnętrzu. To tylko taka dodatkowa informacja. Miej się też na baczności. Kiedy już się znajdziesz w MAGIC ISLAND  Cienie będą widoczne praktycznie wszędzie. Dobrze jest się wtedy wkomponować w tłum. Ubierz się jak Cień.  Załóż na siebie czarne rzeczy. Myślę, że to pomoże. I… - już drżała ze strachu.
-Tak? – szepnęłam.
-Mam jeszcze jedną wiadomość!
-Dobrą, czy złą?
-Zależy co przez to rozumiesz. Jeśli lubisz moje towarzystwo, i w ogóle bardzo się boisz tej wyprawy… - przerwał. Pewnie, by wzbudzić jeszcze większy lęk. - …to złą. – Łucja wzdrygnęła się – a jeśli odwrotnie, to dobrą.
-Mów wreszcie!

-Nie będę ci towarzyszył. Przykro mi. Kłopoty rodzinne. Muszę znaleźć moją córeczkę, która pewnie, w tym czasie smakuje młodości. Jeżeli ją znajdę szybciej to przybędę do ciebie z pomocą. A więc NARA. Jutro jeszcze przywiozę tobie niezbędne rzeczy do niezapomnianej podróży. Pa! – Robert odleciał, a Łucja opadła na krzesło, zapominając, że była głodna.