wtorek, 14 października 2014

Niespodzianka :P


Rozdział XVI
Łucja
                Gdy otworzyła oczy, reanimował ją Robert. Na widok jej przytomności, wyszczerzył zęby w uśmiechu. Szybko rozejrzała się wokoło. Leżała na przykrytym śniegiem kamieniu, a wokoło panowała grobowa cisza. Robert przy pomocy swej „super mocy” ogrzewał ją. Łucja kaszlnęła i pospiesznie wstała.
            -Ekhm… Jesteśmy już na MAGIC ISLAND? Co? – szybko wyrzuciła z siebie pytanie.
            -Prawdę mówiąc… to tak. – Robert ponownie się miło uśmiechnął i zamienił w słup ognia. Grrr… Gorące powietrze uderzyło ją w twarz. Okropnoość!!!
            -To co robimy? – zniecierpliwiła się.
            -Idziemy po moją córeczkę, później po Alicję, jednakże najpierw – z pogardą spojrzał na jej postrzępione ubranie – musisz się przebrać.
            -Masz coś do moich ciuchów? – naburmuszyła się Łucja.
            -Nie… nic! HAHAHA – roześmiał się odrażająco serdecznie. – Jedynie co chcę, to żebyś się nie przeziębiła, bo wtedy… Cienie będą miały dodatkową ucztę.
            -Sam się ubierz – mruknęła ze złością i natychmiast wzięła swoją torbę, która spoczywała koło Roberta. Popędziła, okryta kocem, w krzaki i zaczęła się ubierać. Założyła na siebie czarną koszulkę, czarne spodnie i płaszcz – koloru smoły. Koc posłużył jej jako szal. Jej oczy były bardzo podkrążone. Sama ziewała ze zmęczenia. Obmyła swoją twarz zimnym śniegiem, co ją trochę orzeźwiło i poczłapała do Roba, który miał postać pięciu, szalejących, piekielnych jęzorów.  Zrobiło jej się trochę cieplej, i to nie tylko dlatego, że przed nią latało ognisko, lecz przez to iż posłuchała TO OGNISKO i ubrała się, jak należy w tej porze roku.
            -No dalej, idziemy! – rozkazała, bez jakichkolwiek wstępów. Uważała, że są one tylko stratą czasu, po prostu zbędne. Dla niej, najważniejsze jest przejście do sedna sprawy. Łucja ruszyła naprzód, nie odwracając się za siebie. Przeszła kilka kroków, gdy usłyszała niski, barwny śmiech.
            -CO!? – warknęła odwracając się.
            -To nie w tą stronę! Idź za mną. – i ruszyła z posępną miną, za latarnią morską. Było już dawno popołudniu i zaczynały połyskiwać gwiazdy. Koło nich, z jednej strony zasiany był las, z drugiej spadało urwisko, a na dole leżała zamarznięta rzeka. Musiała uważać (a może nie?) gdzie stawiała stopę, bo przez najmniejszy, niewłaściwy ruch, mogła spaść i rozbić się, co w ogóle nie zmartwiłoby ją, biorąc pod uwagę, jakie ma okropne życie. A naprawdę uważała, że tak jest. Nic nie miała w życiu, poza mało płatną pracą i siostrą (która najprawdopodobniej umierała). Nie miała najwygodniejszego mieszkania, najzgrabniejszej figury… a przede wszystkim chłopaka. Nigdy nie spotkała tego jedynego… Oczywiście, byli niektórzy fajni chłopcy, którzy zwrócili na nią uwagę, lecz była zbyt młoda i głupia by ich docenić. Zawsze próbowała ich odtrącić, co postępowało zerwaniem i narastającym uczuciem samotności i niedocenienia. Może powinna się zmienić? Może z charakterem jest coś nie tak? Jest zbyt zgorzkniała? Sceptyczna? Niesympatyczna – na pewno! Nikt ją przez to nie docenia. Musi się zmienić, bo jeśli nie… To do końca życia będzie tak samo. Dzień w dzień. Aż w końcu, na łożu śmierci, przypomni sobie, że jej życie nie miało sensu, bo tam kiedyś się nie zmieniła. Zmieni się! Tak! Już to czuje! Łucja padła na ziemię i zaczęła głośno płakać. Echo odbijało się od każdego drzewa i każdej góry. Robert – jako staruszek – ukucnął obok niej i delikatnie ułożył swą dłoń na jej ramieniu. Było jej dobrze, czuła nieznane do tej pory ciepło w klatce piersiowej. Płakała łzami radości. Płacz nie jest zły – jest wspaniały. Przepełniło ją szczęście. Na samą myśl o tym, zapłakała jeszcze rzewniej i głośniej. Położyła lekko swoją głowę na ręce Roba.
            -Ciii… - uspokajał ją, a ona nadal szlochała. – Co się stało?… Łucjo… ciii…
            Łucja wreszcie się otrząsnęła, wytarła mokrą twarz w aksamitny koc i szybko wstała.
            -Nic mi nie jest… tak tylko. – nieśmiało się uśmiechnęła
            -Co do tego miałbym pewne wątpliwości – wsparł dłonie na biodrach – No powiedz staremu dziadkowi, co ci leży na wątrobie.
            -Eh… mmm… Nie wiem… Może żołądek? – spytała się Łucja. – Przepraszam… na serio… nie uczyłam się biologii… to była strata czasu. Dobrze powiedziałam?

            -A ty znowu…. Ja z tobą nie wytrzymam. Dziewczyny… - żachnął się - Powiem  po prostu: wyżal mi się. Będzie ci łatwiej wszystko wytrzymać, może zrozumieć. -  przez chwilę szli w milczeniu, jednakże po chwili z Łucji wylały się słowa i wszelkie zmartwienia i tak jak powiedział Robert, zrobiło się jej bardzo dobrze – wręcz wspaniale!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz