piątek, 18 lipca 2014

Rozdział XV


Rozdział XV
Edward
                                         „Sława podąża za cnotą jak cień” -Cyceron
         
                   Musis (czyt. Muz–is, tak się zwał władca owej wyspy, na którą rzekomo trafili) miał dwa wymiary. W pierwszym wyglądał jak normalny mężczyzna, czy nastolatek, ubrany w czerń, z dodatkami czerwieni. Drugi wymiar nastąpił wraz z przyjazdem na MAGIC ISLAND. Na jego głowie pojawiło się niebieskie pasmo włosów. Zamiast obcisłych, markowych ciuszków, jego męską sylwetkę ozdabiała atramentowa toga przepasana krwistym pasem. Twarz pokrywały lekkie zmarszczki dumy i rządzy władzy. Spojrzeniem zimnym jak lód, wydawało się że umie sparaliżować ofiarę, obezwładnić ją, a w najgorszym wypadku zabić. Ofiarę, czyli Żywego. Co za nieszczęście przytrafiło się Edwardowi, że akurat on, z własnej woli wlazł w pułapkę, śmiertelną karykaturę. Chciał uciec, ale wzrok Musisa trzymał go, jak na smyczy.
Władca uśmiechnął się i usiadł na kamieniu, który był pokryty śniegiem.  Rozkoszował się widokiem wschodzącego słońca. Oddychał powoli i ciężko. Co chwilę chrząkał tłumiąc szyderczy śmiech. Pochłaniał każdy promyk słońca, zostawiając dla Edwarda tylko swój cień. A on prawie zamarzał. Trząsł się z zimna jak ogolony kurczak, był okropnie głodny i spragniony, na dodatek nie znał tu nikogo, co Potężnemu dawało wielką uciechę.
            - Nudzi mi się… - westchnął Wielki M. – Wiesz co? Chcę się pobawić… - uśmiechnął się złośliwie i machnął ręką. Edward padł twarzą na lodowatą ziemię i skaleczył się w dłoń. Śnieg został zabarwiony na odcień ciemnej czerwieni.
            -Ojjj… - Musis jęknął fałszywie, po czym zrobił kilka, niezwykle trudnych do zapamiętania, kombinacji palców. W tej samej chwili, Edward uniósł się nad ziemię i spadł, robiąc przeraźliwy huk.
            -Ale z ciebie dziecko – warknął poszkodowany. - Bić się nie potrafisz, tylko pastwisz się nad ludźmi swoimi magicznymi sztuczkami. Sadysta…
            -Ależ Edwardzie, złotko ty moje! – wykrzyknął uradowany jego wypowiedzią – Edziu, Edku, moja szczęśliwa złota rybko! Ja tobie nic złego nie chcę zrobić. Nudzi mi się. Koszmarnie! – i pchnął go nad urwisko z zamarzniętym wodospadem.
            -Chcesz mnie zabić?!! Popełnisz przestępstwo!
            -Hahaha! Nic nie rozumiesz głupcze! – zatriumfował głosem – Mogę zrobić z tobą wszystko co mi się żywnie podoba, a ty nie możesz mi przeszkodzić! – i znów popchnął go dalej. Edward stracił równowagę i upadł na ziemię. Szybko podleciał do niego Cień  uśmiechnął się beznamiętnie, jak na spleśniałą kanapkę. Jego poddany próbował się podnieść, jednakże za każdym razem, przygniatał go swoim ciężarem. Minęły dwie minuty, zanim zdążyło mu się to znudzić, bo kopnął go z całej siły w żebra. Edwardowi zakręciło się w głowie i jedyne co zapamiętał, to to, że spadał z lodowego urwiska.
~* * *~

"– Puchatku?
– Tak Prosiaczku?
– Nic, tyl­ko chciałem się upew­nić, że jes­teś". ~ Ku­buś Puchatek 

-Edek? – ktoś powtarzał jego imię. Otworzył leciutko oczy i ujrzał dwie kobiety. Jedną była, na sto procent, Alicja. Poznał jej smukłą postać i falujące kasztanowe włosy. Jednak coś było z nią nie tak. Leżała jak on na podłodze, krztusząc się i trzęsąc. Wiła się, zapewne chciała się podnieść, lecz coś niewidzialnego trzymało ją w miejscu. Chciał rzucić się żeby jej pomóc, lecz zatrzymała go ręka Gotki w różowych włosach ( tą samą, która mu się śniła). – Nie dotykaj jej misiu. Jest ciężko chora. Ma zapalenie opon mózgowych. Umiera. Nie dasz rady jej uratować. Wierz mi, próbowałam. Wszystkie próby na nic. Dzień w dzień to samo. Coraz bardziej blednie i chudnie. Głośniej kaszle. Tak chcę, tak.. tak – różowa zaniosła się szlochem – a ona mi to robi. Bo… bo… Nno właśnie czemu. Czemu??? Pytam siebie o to codziennie. Nikt mi nie odpowiada. Jestem tu samotna jak palec… Może mi wytłumaczysz? Chociaż nie.. NIE! Nie rób tego. To nic nie pomoże, Edziu… Edek! Zrób coś! Jutro umrzemy… wszyscy…
            -J-ja nie wiem jak pomóc. Po to właśnie tu przyjechałem… Żeby uratować Alicję, a teraz sam trafiłem w pułapkę. – Podniósł się z brudnej ziemi. – Nie mam po co żyć… Wolę umrzeć z nią niż wracać sam do domu. Też masz tak, hmmm… Jak mam do ciebie mówić?
            -Cleo Redmoon. – uśmiechnęła się niepewnie i odchrząknęła. – Tego nikt nie zmieni. To, że tu byliśmy na zawsze zostawi ślad w naszych wspomnieniach.  To taka duża kreska wyżłobiona w duszy… Na zawsze.
            -Cleo.. – zaczął – myślisz że ona się obudzi? Boże, ile bym dał żeby jeszcze raz usłyszeć jej głos, aby jej truskawkowe usta uśmiechały się, a błękitne oczęta promieniały. Tak na chwilę. Oddałbym życie za jeden znak.
            -Kochasz ją – rzekła wprost Cleo.
            -Co? – Edward odchrząknął i przez chwilę milczał – a nawet jeśli tak, to nie powinienem jej tego okazywać. Ma przecież cudownego męża i wspaniałego synka. Nie chcę tego popsuć.
            -Ten mąż jest TAKI wspaniały, a nie pojechał za nią, pokonując tysiące kilometrów i narażając się na niebezpieczeństwo. To przecież ty poświęciłeś swoje życie, bo chciałeś ją uratować. Nie myślałeś o wszelkich przeszkodach tylko o niej. Kochasz ją.

            -Nie. – odpowiedział - Wiesz co? Przyjaźń czasami jest mocniejsza niż miłość. Miłość to jest uczucie, a przyjaźń to wybór.  Ja wybrałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz