wtorek, 8 lipca 2014

Czytać mi tu, a nie tej.... :D

Rozdział XI
Łucja
            Wciągu  dwunastogodzinnej, trudnej podróży, miały miejsce tylko dwa postoje, z czego były one przeznaczone na zatankowanie pojazdu. Kiedy znalazła się w Tanglanie, wreszcie odpoczęła, czkając na Roberta. Zjadła kanapkę i skorzystała wreszcie upragnionej toalety.
Po długiej jeździe znalazła się w malowniczym miasteczku. Na rynku wznosiła się bazylika ze złotą kopułą u szczytu. Kamienice mające najróżniejsze odcienie tęczy, poustawiane były równolegle do brukowanych ulic. W oddali widać było mosty wybudowane nad krystalicznie czystą rzeką Kiki. Jeden most był drewniany. Zapewne starszy od drugiego. Oba jednak były bardzo zadbane i dobrze zakonserwowane. Przechodni byli ubrani niestandardowo. Panie miały krótkie, białe spódniczki i kolorowe sweterki. Panowie ubrani byli w krótkie spodenki i białe podkoszulki. Trzeba zaznaczyć, że na dworze było minus trzynaście stopni Celsjusza. Łucji było koszmarnie zimno, więc po obejrzeniu w skrócie miasta poszła do najbliższej kawiarenki. W środku panował tłok. Ludzie przekrzykiwali się nawzajem, mówiąc szybko po angielsku. Na szczęście coś tam z niego umiała i dogadała się z innymi ludźmi, choć niektórzy patrzyli na nią z ukosa i niesmakiem. Nie podobał się im jej akcent, czy co? Przecież starała się jak umie.
Przez wielkie drzwi wszedł niski staruszek. Zrobiło się nagle ciszej. A może ona sobie tylko tak wyobraziła?  Tak czy inaczej wszedł i nie zamierzał wyjść. Przypatrywała mu się, bo przecież dokładnie wiedziała kim jest. Starzec zamówił sobie grzane wino i usiadł przy wolnym stoliku. Miał na sobie ubrania takie jak inni mężczyźni, czyli dziwne.
Wreszcie spojrzał na nią i pokiwał ręką, dając do zrozumienia, że ma przyjść. Kiedy podeszła, lekko się ukłonił.
-To idziemy wreszcie? Czekam tu od godziny, a sam powiedziałeś że ty będziesz tu pierwszy na mnie czekać. – zaczęła bez przywitania.
-Miło cię widzieć Łucjo! – ponownie się ukłonił – Pragnę zauważyć, że czekam, i marznę tu od trzech godzin. A ty, moja damo, nie zauważasz mnie. Gdy cię wołałem nie słyszałaś, więc…. jakim prawem jesteś na mnie zła?
-A jak nie mam być zła? Cóż… myślę, że po prostu zapomnijmy o twoim braku zaangażowaniu tą sprawą i dokończymy naszą, niestety opóźnioną, podróż. – Robert uśmiechnął się miło, wziął głęboki łyk czerwonej cieczy i wstał.
-No dobrze, idźmy już – zapłacił rachunek, a gdy wyszli, zamienił się w swoją dawną postać. Łucja obejrzała się za siebie, bo cały czas trochę ją to przerażało.  Odwróciła się z powrotem i rzekła tylko:

-Daruj sobie, nienawidzę szpanu…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz