Rozdział XI
Łucja
Wciągu dwunastogodzinnej, trudnej podróży, miały
miejsce tylko dwa postoje, z czego były one przeznaczone na zatankowanie
pojazdu. Kiedy znalazła się w Tanglanie, wreszcie odpoczęła, czkając na
Roberta. Zjadła kanapkę i skorzystała wreszcie upragnionej toalety.
Po długiej
jeździe znalazła się w malowniczym miasteczku. Na rynku wznosiła się bazylika
ze złotą kopułą u szczytu. Kamienice mające najróżniejsze odcienie tęczy,
poustawiane były równolegle do brukowanych ulic. W oddali widać było mosty
wybudowane nad krystalicznie czystą rzeką Kiki. Jeden most był drewniany.
Zapewne starszy od drugiego. Oba jednak były bardzo zadbane i dobrze
zakonserwowane. Przechodni byli ubrani niestandardowo. Panie miały krótkie,
białe spódniczki i kolorowe sweterki. Panowie ubrani byli w krótkie spodenki i
białe podkoszulki. Trzeba zaznaczyć, że na dworze było minus trzynaście stopni
Celsjusza. Łucji było koszmarnie zimno, więc po obejrzeniu w skrócie miasta poszła
do najbliższej kawiarenki. W środku panował tłok. Ludzie przekrzykiwali się
nawzajem, mówiąc szybko po angielsku. Na szczęście coś tam z niego umiała i dogadała
się z innymi ludźmi, choć niektórzy patrzyli na nią z ukosa i niesmakiem. Nie
podobał się im jej akcent, czy co? Przecież starała się jak umie.
Przez
wielkie drzwi wszedł niski staruszek. Zrobiło się nagle ciszej. A może ona
sobie tylko tak wyobraziła? Tak czy
inaczej wszedł i nie zamierzał wyjść. Przypatrywała mu się, bo przecież
dokładnie wiedziała kim jest. Starzec zamówił sobie grzane wino i usiadł przy
wolnym stoliku. Miał na sobie ubrania takie jak inni mężczyźni, czyli dziwne.
Wreszcie
spojrzał na nią i pokiwał ręką, dając do zrozumienia, że ma przyjść. Kiedy
podeszła, lekko się ukłonił.
-To idziemy
wreszcie? Czekam tu od godziny, a sam powiedziałeś że ty będziesz tu pierwszy na
mnie czekać. – zaczęła bez przywitania.
-Miło cię
widzieć Łucjo! – ponownie się ukłonił – Pragnę zauważyć, że czekam, i marznę tu
od trzech godzin. A ty, moja damo, nie zauważasz mnie. Gdy cię wołałem nie
słyszałaś, więc…. jakim prawem jesteś na mnie zła?
-A jak nie
mam być zła? Cóż… myślę, że po prostu zapomnijmy o twoim braku zaangażowaniu tą
sprawą i dokończymy naszą, niestety opóźnioną, podróż. – Robert uśmiechnął się
miło, wziął głęboki łyk czerwonej cieczy i wstał.
-No dobrze,
idźmy już – zapłacił rachunek, a gdy wyszli, zamienił się w swoją dawną postać.
Łucja obejrzała się za siebie, bo cały czas trochę ją to przerażało. Odwróciła się z powrotem i rzekła tylko:
-Daruj
sobie, nienawidzę szpanu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz