środa, 25 czerwca 2014

Rozdział V :D

Rozdział V
Łucja

            Otworzyła jedno oko z myślą, że to był jeden, głupi sen. Rozejrzała się wokoło i na jej twarzy zajaśniał uśmiech. Czyli jednak nie jest wariatką? Co za ulga! Ból głowy minął. Pewnie przez tę podwójną dawkę lekarstw. Z całą energią obróciła się na plecy. Gdy rozejrzała się po pokoju, zauważyła, że panuje w nim wielki bałagan. Prychnęła lekceważąco. Kiedy mieszkała z rodzicami, to oni robili za nią porządki. Teraz wykonuje tę czynność jej kochana ciocia, która przychodzi tu co tydzień od pięciu lat. Wtedy ukończyła osiemnastkę i również pokłóciła  się z rodzicami. Oni kazali wybrać jej kierunek studiów, Łucja jednak nie chciała. Zamierzała zostać aktorką. Było w końcu lato, a w kraju odbywały się liczne castingi. Ojciec nie pozwolił na żaden. Nawet na próbę! Matka go poparła. Jak zawsze… Łucja nie miała zamiaru więcej zwlekać. Pojechała na casting sama. Tydzień później powiadomili ją, że dostała rolę. Jakąś tam pomniejszą, ale to zawsze było coś. Pracę zaczęli już miesiąc później. Kontrakt miał trwać przez dwa lata (bo przecież w końcu robili zdjęcia do serialu). Gdy opowiedziała o tym rodzicom, tak się wściekli, że powiedzieli, iż ma albo wspólnie płacić za rachunki i składać się na jedzenie, albo po prostu wyprowadzić się. I nie można było mówić, że też nie była wkurzona. Zachowała resztki swojej godności i wybrała tą drugą opcję. Wynajęła bardzo tanią (ale też i bardzo małą) kawalerkę i tam zamieszkała. Wkrótce ( po roku ) jej siostra wyszła za mąż. Przeprowadziła się do nowego, wielkiego domu i pozwoliła jej kilka tygodni przenocować, dopóki Łucja nie wzbogaci się wystarczająco żeby mieć porządne mieszkanie. Okazało się, że nie trzeba było długo czekać. Producenci serialu, mówiąc, że mają wysoką oglądalność, dali im podwyżkę, która wystarczała za wynajem „porządnego mieszkanka”.
            Tak sobie myśląc, umyła się i ogarnęła pokój. Wreszcie jest czysto! – uświadomiła sobie. Przez tą pracę zgłodniała. Otworzyła drzwi do kuchni, a tam… prawie upadła na podłogę. Płomień, ten który wczoraj raczył ją odwiedzić, latał po całej kuchni, mając chyba fajną zabawę.
            -Ehm.. – odchrząknęła – Co właściwie pan wyprawia? To trochę… hmmm… moje mieszkanie! – Ogień przeleciał obok jej głośno się śmiejąc.
            -HAHAHA!
           -Ty głupi, okropny, przerażający… no właśnie. Kim TY właściwie jesteś? Dla mnie na pewno nikim! – Łucja obruszyła się i powiedziała do siebie. – Wylazł pewnie ze śmieci i się cieszy. Mam go głęboko w du..
            -Ale to ja wiem gdzie jest twoja siostra – przerwał jej, dalej się śmiejąc. Siostra? Brzmi ciekawie. A co jeśli kłamie. Pewnie bawi się jej kosztem. Nie, nie nabierze się, nie tym razem.
            - Po pierwsze jak mam się do ciebie zwracać?
            -Jak chcesz! –powiedział, a ona spojrzała się na niego zdziwiona – No dobra, okej, spoko loko i jest git. Mów do mnie Rrr..-jego głos posmutniał, a ogień przygasł.
            - Czy.. czy ja coś złego powiedziałam? – spytała się, wyraźnie zakłopotana.
            - Nie. Wybacz. Wspomnienia tak szybko wracają. No nic.  – z płaszcza ognia wyłoniła się pomarszczona dłoń staruszka. Dotknęła ona górnej części płomienia skąd wyłoniła się jeszcze bardziej pomarszczona i wynędzniała twarz. Otarła łzę spływającą po policzku. – Mów mi Robert. Jestem Robert. – kawałki ciała znowu zmieniły się w jęzory ognia.
            - Tak więc… - zaczęła przymilnie – Robercie… Mówiłeś, że wiesz gdzie jest moja siostra, Alicja. To dalej… gadaj!
            - Łucjo, nie znowu takim tonem –powiedział oskarżycielsko.
             "Po pierwsze, skąd on wie jak mam na imię - pomyślała - po drugie, czy każdy musi się zachowywać wobec niej jak rodzic? Czy musi każdy ją wychowywać?
            – Jeżeli mamy współpracować, musimy nawzajem się szanować, a to wymaga pracy od obu stron.
            -Czemu to wszystko musi być takie popieprzone…- mruknęła.
            -Co powiedziałaś? – udał, że nie dosłyszał.
            -Nic.
            -To cieszę się bardzo! – klasnął w swe niewidzialne dłonie. – Twoja siostra jest, delikatnie ujmując, uwięziona. Powoli umiera. No i to znaczy, że…
-Musimy ją uratować? – odgadła.
-W rzeczy samej! – uradował się.
-A gdzie jest to więzienie, w którym przebywa moja siostra?
-To nie jest więzienie tylko MAGIC ISLAND, czyli magiczna wyspa.  W skrócie, będzie to twoja, możliwe, że ostatnia, najtrudniejsza wycieczka w życiu.
-Łał! Ale zapowiada się optymistycznie! – rzekła sarkastycznie - A dlaczego ta podróż będzie dla mnie ostatnia, a dla ciebie nie?
-Żartujesz sobie chyba?! – Łucja potrząsnęła głową w znaku, że nie żartuje. – Przecież jestem nieśmiertelny! – wydał z siebie niski, krótki śmiech.
-Aaaa.. to wiele wyjaśnia. No dobra opowiadaj szczegóły.
-Będzie potrzebna tobie znajomość języka angielskiego. – zerknął na Łucję znacząco – Nie spałaś na tych lekcjach w szkole, prawda?
-Coś tam potrafię – powiedziała skromnie.
-To dobrze! Umiesz walczyć? Wystarczy jak kobieta.
-Hej! Jestem kobietą!
-A no tak… Przecież wiem! Nie denerwuj się. Ta wyprawa nie będzie taka zła. Musisz tylko zapamiętać wszystkie moje wskazówki. Nawiasem mówiąc, bez nich zginiesz. Wiem, wiem.. Mówi się trudno, po prostu pech.
-Przejdźmy do rzeczy, dobrze? – była już zniecierpliwiona.
-Tak, tak, już. Musisz ze sobą zabrać zapas ubrań, bo nie będzie cię w domu przez tydzień. Gaz pieprzowy, kajdanki, lasery, pistolet, i butlę tlenową – dostaniesz ode mnie. Masz kompas? – pokiwała przecząco głową – też ci dam. Weź jeszcze śpiwór, poduszkę i pieniądze. Cienie, te które zabrały  Alicję, nie żywią się mięsem (jak ludzie), ani krwią (jak wampiry, a one naprawdę istnieją! W stanach na przykład mieszkają Cullenowie…), tylko kośćmi. Rozpuszczają je w swoich trujących kwasach, które mieszczą się w ich wnętrzu. To tylko taka dodatkowa informacja. Miej się też na baczności. Kiedy już się znajdziesz w MAGIC ISLAND  Cienie będą widoczne praktycznie wszędzie. Dobrze jest się wtedy wkomponować w tłum. Ubierz się jak Cień.  Załóż na siebie czarne rzeczy. Myślę, że to pomoże. I… - już drżała ze strachu.
-Tak? – szepnęłam.
-Mam jeszcze jedną wiadomość!
-Dobrą, czy złą?
-Zależy co przez to rozumiesz. Jeśli lubisz moje towarzystwo, i w ogóle bardzo się boisz tej wyprawy… - przerwał. Pewnie, by wzbudzić jeszcze większy lęk. - …to złą. – Łucja wzdrygnęła się – a jeśli odwrotnie, to dobrą.
-Mów wreszcie!

-Nie będę ci towarzyszył. Przykro mi. Kłopoty rodzinne. Muszę znaleźć moją córeczkę, która pewnie, w tym czasie smakuje młodości. Jeżeli ją znajdę szybciej to przybędę do ciebie z pomocą. A więc NARA. Jutro jeszcze przywiozę tobie niezbędne rzeczy do niezapomnianej podróży. Pa! – Robert odleciał, a Łucja opadła na krzesło, zapominając, że była głodna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz