piątek, 27 czerwca 2014

Co dalej.... :P


Rozdział VII
Łucja
Zjadła ostatni kęs wegetariańskiej pizzy i połknęła tabletkę na chorobę lokomocyjną. Była okropnie zdenerwowana i nie wiedziała jak sobie z tym poradzić. Robiła to wszystko dla siostry! Dla tej, która ją ciągle wspierała i pomagała, i pocieszała. Ale po co? Żeby umrzeć! Fakt, nie miała nic do stracenia. Nie była nikim sławnym, ani bogatym. Żyła tylko dorabiając sobie w żałosnym serialu, gdzie dostała mało atrakcyjną rolę. Może poniekąd lubiła tę pracę… Codziennie wspaniale się bawiła, ustawiając się do zdjęć, rozmawiając z fantastycznymi, sławnymi i bardzo ciekawymi osobami lub recytując po sto razy (a może i więcej) krótki fragment tekstu. Żałowała jedynie tego, że nie była bohaterką, tylko jakąś tam pomniejszą osobą. Tak czy inaczej, kochała swoją pracę i zamierzała jeszcze do niej powrócić.
Łucja stanęła w przedpokoju przed lustrem.
-Ależ się wystroiłaś, ho ho ho! – powiedział głos należący do Roberta. Nie powiedziałaby, że się wystroiła, może jedynie o siebie zadbała. Jej średniej długości, brązowe, falowane włosy niezdarnie układały się na jej ramionach. Oczy podkreśliła tuszem do rzęs, a usta różowym błyszczykiem. Założyła też czarny sweterek w skandynawskie wzory i beżowe spodnie, co bardzo ładnie ze sobą kontrastowało.
- TY już jesteś? – warknęła. – Tylko psujesz mi nastrój!
- Chciałem ci powiedzieć, że czeka na ciebie taksówka, która zawiezie cię do Tanglanu. Obiecane przeze mnie rzeczy są już tam spakowane. W Tanglanie będę na ciebie czekał.
- Znalazł się opiekuńczy! Phi!  - prychnęła Łucja.
- Nie robię to ze względu na ciebie, ale ze względu na moją córkę… Dowiedziałem się, że wybiera się tam gdzie ty, ale w zupełnie innej sprawie. – Łucja nadstawiła uszu. – Jedzie poślubić Cienia!
- O! A to ciekawa dziewczyna! Wybiera się prosto w  ręce wroga. Robercie, nic na to nie poradzisz. Tak mi przykro, uwierz. – uśmiechnęła się złośliwie.
- Czy ty za grosz nie masz serca? Takiego jak każdy inny człowiek? Nie możesz choć raz okazać współczucia, czy jakiejkolwiek oznaki empatii?...
- Nie! Co panu odbiło? Ja się nie zmienię! Pod żadnym pozorem. Taka byłam, taka jestem i taka będę. – przerwała mu. Robert zmienił się z palącego ognia     w staruszka. W oczach Łucji latały czarne kropki.           W końcu ujrzała całą jego postać. Był niższy od niej          co najmniej o dwie głowy. Włosy odrastały mu tylko      po bokach głowy. Oczy miał nienaturalnie wodniste koloru srebrnego.
- A potem? – spytał się z nagłą nieśmiałością.
- A potem kaput, panie profesorku! Nie zmienię biegu życia, każdy musi umrzeć.
-Ale nie każdy w takiej złej sławie! Nie myślałaś nad tym, że nie tylko tobie jest dany głos? Ludzie także rozmawiają między sobą. Nie jesteś czasem ciekawa, w której rozmowie rozbłyśnie twoje imię? Czy rozweseli tę rozmowę, czy raczej zasmuci? Nie mam nic do ciebie, ale nigdy taka nie byłaś… - dziadek skurczył się, a Łucja się zaniepokoiła. Już nie słuchała tych słów, jedynie melodię po których one szły. A była ona smutna i wolna, zagrana przez melodyjną wiolonczelę. Przypomniała sobie o rodzicach. Kochała ich ponad wszystko. Czemu ich porzuciła? Ach… no tak… kłótnia… Z jej, jeszcze dziewczęcej twarzy, popłynęły łzy.
- A właściwie Robercie… czemu mi pomagasz?
- Bo jestem… jestem coś winny twoim rodzicom. – Łucja odetchnęła, wyszła, trzymając swoje tobołki z domu, zostawiając otwarte drzwi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz